Jej dziecko umiera, a Ona nie może przy nim być.

3/12/2017 08:15:00 AM

Część z Was zna już naszą historię o tym, co się działo zaraz po urodzeniu się mojej córki. Dla niewtajemniczonych przypomnienie, a komu się nie chce tracić energii na klikanie i dodatkowe nadwyrężanie wzroku czytaniem tego, co tak naprawdę Was nie obchodzi, to powiem, że było źle. O tak. Uważam, że słowo źle dosyć dobrze opisuje wszystko, co nas wtedy spotkało.


No ale do celu. Otóż zabrałem się za to wypracowanie, które prawdopodobnie będzie najlepsze, jakie dzisiaj przeczytaliście, z powodu tego, z czym spotkałem się nie tak dawno temu w mediach regionalnych. Sprawa ta rozeszła się bardzo szybko po Internecie i została nawet podchwycona przez pana Zbyszka Stonogę. Dla tych, którzy nie kojarzą gościa, to ten, który udostępnił przez swój FB wszystkie dokumenty dotyczące tak zwanej afery podsłuchowej. Mogliśmy za darmo poczytać, o czym to jeden, czy drugi pajac z rządu debatował, wpieprzając za nasze pieniądze rzeczy, o których my śmiertelnicy możemy tylko pomarzyć, albo jemy je tylko na wyjątkowe okazje ale kij z nimi.

Jakiś czas temu w Lublinie miała miejsce nietypowa sytuacja. Otóż do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego, trafiło umierające dziecko na Oddział Intensywnej terapii. Z racji tego, że było to w godzinach wieczornych, to matka tego dziecka nie została wpuszczona do środka, z powodu regulaminu, który sztywno określa godziny odwiedzin na tym oddziale. Ta matka, tak nagłośniła całą tę sytuację, że momentalnie wywołała się burza na temat tego szpitala. Ludzie się dosłownie ścigali w ty, kto bardziej obrazi szpital, dyrekcję, ordynatora, lekarzy czy pielęgniarki. Nieustannie padały hasła, że Jej dziecko umiera, to w takich wypadkach procedury nie powinny istnieć. Lekarzy nazywali barbarzyńcami bez serca. Przerażająca większość komentarzy, to były wulgarne i obraźliwe hasła. Informacja przekazana w odpowiedni sposób zrobiła swoje. Matka tego dziecka tak przedstawiła swoją dramatyczną jakby nie patrzeć sytuację, że ludzie natychmiast stanęli po jej stronie, nawet nie stawiając  się w roli szpitala. Ludzie komentowali, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy z tego, że oddział Intensywnej Terapii, nie jest zwykłym oddziałem. Ja stanąłem po stronie szpitala i wziąłem udział w tej gówno burzy internetowej, niewerbalnie niszcząc swoich oponentów. Dlaczego?

Otóż moje dziecko też leżało na tym oddziale. Tak samo, jak dziecko tej Pani walczyło o życie. Tam nie ma zdrowych dzieci. Każdy maluch walczy i nigdy nie wiedzieliśmy, czy następnego dnia tych dzieci będzie tyle, co dzisiaj. Serce się krajało na sam widok tych wszystkich maszyn, inkubatorów, dzieci. Godziny odwiedzin wyznaczone są tam od 12 do 18 każdego dnia. Przy każdym pacjencie mogła przebywać tylko jedna osoba, ale jak było mniej dzieci lub rodziców, to ten punkt regulaminu na szczęście naginali i oboje rodziców mogło być na raz. Nie było odwiedzin przez wujków ciocie, czy dalszą rodzinę. Tylko rodzice i dziadkowie. Żaden rodzic nie chciał wnosić niepotrzebnych zarazków na oddział, więc ograniczał kontakty ze swoim dzieckiem do minimum.

Mieliśmy 6 godzin dziennie na czuwanie przy łóżku dziecka. Tak to trzeba nazwać. Czuwanie. Nic innego nie można było zrobić, bo większość dzieci była podłączona do jakiegoś urządzenia. Jeśli dziecko było przytomne, to przynajmniej rodzice mogli obserwować, jak się rusza. Część dzieci jednak było nieprzytomnych, więc pobyt polegał tylko na trzymaniu za tę małą rączkę. Dobrze było, jeżeli w czasie tych 6 godzin nie było żadnego zabiegu, albo przyjęcia na oddział nowego pacjenta. Jednego dnia z tych 6 dostępnych godzin, przebywać przy dziecku mogliśmy tylko około 40 minut! Nikt, ale to nikt: rodzic, dziadek czy opiekun nie zrobił z tego  żadnego problemu. Po prostu każdy ufał tym ludziom, którzy siedzieli za drzwiami i ratowali nasze dzieci.

Wrócę jeszcze do dyskusji internetowej. Otóż wiele osób rzucało mięsem w regulamin. Większość osób twierdziła albo, co gorsza żądała jego zmiany i dopuszczania rodziców do łóżek dzieci przez całą dobę, tak jak to jest na innych oddziałach w tym szpitalu. Czy to by było dobre? Według mnie nie. I mówię to świadomie jako rodzic dziecka, które tam leżało. A mówię to tak, ponieważ na tym oddziale nie potrzeba ruchu, jak na Marszałkowskiej. Tam potrzeba ciszy i spokoju. Jeżeli będzie ciągły ruch, to tylko stworzy to zagrożenie dla pacjentów, ale także dla ludzi odwiedzających. Właśnie! Odwiedzający również jest narażony na złapanie czegoś. Wyobraźcie sobie, że dzieci leżą z wirusami jakichś chorób zakaźnych, które my możemy złapać, a później rozprzestrzenić. Kolejnym argumentem może być to, że pielęgniarki nie będą w stanie skontrolować, czy każdy się zdezynfekował przed wejściem i czy zrobił to prawidłowo. Następny argument. Sam nie chciałbym, żeby moje dziecko przechodziło jakiś zabieg, a obok siedziała jakaś postronna osoba i się na to patrzyła. Dlatego tak to jest zrobione, że zabiegi wykonywane są przed i po godzinach odwiedzin, chyba że zaistnieje nagła potrzeba – wiadomo.

Kolejnym zarzutem stawianym przez internautów była obecność studentów. No bo jak to? Oni sobie łażą bezkarnie po kilkanaście osób i myślicie, że ktokolwiek z nich, chociaż ręce umyje? Otóż po pierwsze. Przez okres, gdy moje dziecko tam leżało, to studenci byli tylko raz i to po uprzedniej prośbie o naszą zgodę na to przez samego ordynatora. Wyjaśnił nam, że nikt nie będzie dziecka dotykał, a chce im tylko pokazać maszynę do hipotermii, ponieważ w województwie Lubelskim jest taka tylko jedna! Oczywiście, że się zgodziliśmy. Wizytacja trwała może 3-4 minuty, przed którą każdy student pod okiem pielęgniarki przeszedł dokładną dezynfekcję.

Naginanie regulaminu. Ludzie chcą, żeby szpital naginał regulamin i procedury. I mówię Wam, że to robi. Świadomie łamane są procedury, żeby leczyć. Wiecie jakie szczęście miało moje dziecko, że zastosowali Hipotermię? Otóż, żeby dziecko zostało zakwalifikowane to tego, nazwijmy to zabiegu, to musi spełnić szereg procedur. Pamiętam tylko, że ciąża musi być donoszona, więc wcześniaki nie mogą być temu poddawane. W tym szpitalu jednak zdarzały się przypadki, że właśnie wcześniaki były podłączane. Skoro hipotermia działa cuda, to dlaczego nie mają z niej korzystać wszyscy. Przecież to tylko dzieci.

Wróćmy ponownie do tej mamy, od której wszystko się zaczęło. Otóż z tego, co wiem, to otrzymała Ona zgodę od szpitala na całodobowy pobyt na oddziale. Czy to zasługa nagonki medialnej? Jak dla mnie jest to oczywiste. Nie znam sytuacji Jej dziecka, jednak życzę tej Pani, by i Jej dziecko zostało szczęśliwie wyleczone.

A Wy jak uważacie? Czy całodobowa opieka na Oddziałach Intensywnej Terapii to dobry pomysł?  

1 komentarz:

  1. Anonimowy00:43:00

    Bardzo ciekawe blog.Uwazam,jako matka ciezko chorego dziecka,ktora ma stycznosc z tym oddzialem(za granica),ze jedno z rodzicow powinno miec mozliwosc czuwania nad dzieckiem cala dobe.Ale nie na zasadzie wchodze i wchodze jak do sklepu.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.