Jej dziecko umiera, a Ona nie może przy nim być.
Część z Was zna już naszą historię o tym, co się działo zaraz
po urodzeniu się mojej córki. Dla niewtajemniczonych przypomnienie, a komu się
nie chce tracić energii na klikanie i dodatkowe nadwyrężanie wzroku czytaniem
tego, co tak naprawdę Was nie obchodzi, to powiem, że było źle. O tak. Uważam,
że słowo źle dosyć dobrze opisuje wszystko, co nas wtedy spotkało.
No ale do celu. Otóż zabrałem się za to wypracowanie, które
prawdopodobnie będzie najlepsze, jakie dzisiaj przeczytaliście, z powodu tego,
z czym spotkałem się nie tak dawno temu w mediach regionalnych. Sprawa ta
rozeszła się bardzo szybko po Internecie i została nawet podchwycona przez pana
Zbyszka Stonogę. Dla tych, którzy nie kojarzą gościa, to ten, który udostępnił
przez swój FB wszystkie dokumenty dotyczące tak zwanej afery podsłuchowej.
Mogliśmy za darmo poczytać, o czym to jeden, czy drugi pajac z rządu
debatował, wpieprzając za nasze pieniądze rzeczy, o których my śmiertelnicy
możemy tylko pomarzyć, albo jemy je tylko na wyjątkowe okazje ale kij z nimi.
Jakiś czas temu w Lublinie miała miejsce nietypowa sytuacja.
Otóż do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego, trafiło umierające dziecko na
Oddział Intensywnej terapii. Z racji tego, że było to w godzinach wieczornych,
to matka tego dziecka nie została wpuszczona do środka, z powodu regulaminu,
który sztywno określa godziny odwiedzin na tym oddziale. Ta matka, tak
nagłośniła całą tę sytuację, że momentalnie wywołała się burza na temat tego
szpitala. Ludzie się dosłownie ścigali w ty, kto bardziej obrazi szpital,
dyrekcję, ordynatora, lekarzy czy pielęgniarki. Nieustannie padały hasła, że
Jej dziecko umiera, to w takich wypadkach procedury nie powinny istnieć.
Lekarzy nazywali barbarzyńcami bez serca. Przerażająca większość komentarzy, to
były wulgarne i obraźliwe hasła. Informacja przekazana w odpowiedni sposób
zrobiła swoje. Matka tego dziecka tak przedstawiła swoją dramatyczną jakby nie
patrzeć sytuację, że ludzie natychmiast stanęli po jej stronie, nawet nie
stawiając się w roli szpitala. Ludzie komentowali,
prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy z tego, że oddział Intensywnej Terapii,
nie jest zwykłym oddziałem. Ja stanąłem po stronie szpitala i wziąłem udział w
tej gówno burzy internetowej, niewerbalnie niszcząc swoich oponentów. Dlaczego?
Otóż moje dziecko też leżało na tym oddziale. Tak samo, jak
dziecko tej Pani walczyło o życie. Tam nie ma zdrowych dzieci. Każdy maluch
walczy i nigdy nie wiedzieliśmy, czy następnego dnia tych dzieci będzie tyle, co
dzisiaj. Serce się krajało na sam widok tych wszystkich maszyn, inkubatorów,
dzieci. Godziny odwiedzin wyznaczone są tam od 12 do 18 każdego dnia. Przy
każdym pacjencie mogła przebywać tylko jedna osoba, ale jak było mniej dzieci
lub rodziców, to ten punkt regulaminu na szczęście naginali i oboje rodziców
mogło być na raz. Nie było odwiedzin przez wujków ciocie, czy dalszą rodzinę.
Tylko rodzice i dziadkowie. Żaden rodzic nie chciał wnosić niepotrzebnych
zarazków na oddział, więc ograniczał kontakty ze swoim dzieckiem do minimum.
Mieliśmy 6 godzin dziennie na czuwanie przy łóżku dziecka.
Tak to trzeba nazwać. Czuwanie. Nic innego nie można było zrobić, bo większość
dzieci była podłączona do jakiegoś urządzenia. Jeśli dziecko było przytomne,
to przynajmniej rodzice mogli obserwować, jak się rusza. Część dzieci jednak
było nieprzytomnych, więc pobyt polegał tylko na trzymaniu za tę małą rączkę.
Dobrze było, jeżeli w czasie tych 6 godzin nie było żadnego zabiegu, albo
przyjęcia na oddział nowego pacjenta. Jednego dnia z tych 6 dostępnych godzin,
przebywać przy dziecku mogliśmy tylko około 40 minut! Nikt, ale to nikt:
rodzic, dziadek czy opiekun nie zrobił z tego
żadnego problemu. Po prostu każdy ufał tym ludziom, którzy siedzieli za
drzwiami i ratowali nasze dzieci.
Wrócę jeszcze do dyskusji internetowej. Otóż wiele osób
rzucało mięsem w regulamin. Większość osób twierdziła albo, co gorsza żądała
jego zmiany i dopuszczania rodziców do łóżek dzieci przez całą dobę, tak jak to
jest na innych oddziałach w tym szpitalu. Czy to by było dobre? Według mnie
nie. I mówię to świadomie jako rodzic dziecka, które tam leżało. A mówię to
tak, ponieważ na tym oddziale nie potrzeba ruchu, jak na Marszałkowskiej. Tam
potrzeba ciszy i spokoju. Jeżeli będzie ciągły ruch, to tylko stworzy to
zagrożenie dla pacjentów, ale także dla ludzi odwiedzających. Właśnie!
Odwiedzający również jest narażony na złapanie czegoś. Wyobraźcie sobie, że
dzieci leżą z wirusami jakichś chorób zakaźnych, które my możemy złapać, a
później rozprzestrzenić. Kolejnym argumentem może być to, że pielęgniarki nie
będą w stanie skontrolować, czy każdy się zdezynfekował przed wejściem i czy
zrobił to prawidłowo. Następny argument. Sam nie chciałbym, żeby moje
dziecko przechodziło jakiś zabieg, a obok siedziała jakaś postronna osoba i się
na to patrzyła. Dlatego tak to jest zrobione, że zabiegi wykonywane są przed i
po godzinach odwiedzin, chyba że zaistnieje nagła potrzeba – wiadomo.
Kolejnym zarzutem stawianym przez internautów była obecność
studentów. No bo jak to? Oni sobie łażą bezkarnie po kilkanaście osób i
myślicie, że ktokolwiek z nich, chociaż ręce umyje? Otóż po pierwsze. Przez
okres, gdy moje dziecko tam leżało, to studenci byli tylko raz i to po
uprzedniej prośbie o naszą zgodę na to przez samego ordynatora. Wyjaśnił nam,
że nikt nie będzie dziecka dotykał, a chce im tylko pokazać maszynę do
hipotermii, ponieważ w województwie Lubelskim jest taka tylko jedna!
Oczywiście, że się zgodziliśmy. Wizytacja trwała może 3-4 minuty, przed którą
każdy student pod okiem pielęgniarki przeszedł dokładną dezynfekcję.
Naginanie regulaminu. Ludzie chcą, żeby szpital naginał regulamin
i procedury. I mówię Wam, że to robi. Świadomie łamane są procedury, żeby
leczyć. Wiecie jakie szczęście miało moje dziecko, że zastosowali Hipotermię?
Otóż, żeby dziecko zostało zakwalifikowane to tego, nazwijmy to zabiegu, to musi
spełnić szereg procedur. Pamiętam tylko, że ciąża musi być donoszona, więc
wcześniaki nie mogą być temu poddawane. W tym szpitalu jednak zdarzały się
przypadki, że właśnie wcześniaki były podłączane. Skoro hipotermia działa cuda,
to dlaczego nie mają z niej korzystać wszyscy. Przecież to tylko dzieci.
Wróćmy ponownie do tej mamy, od której wszystko się zaczęło.
Otóż z tego, co wiem, to otrzymała Ona zgodę od szpitala na całodobowy pobyt na
oddziale. Czy to zasługa nagonki medialnej? Jak dla mnie jest to oczywiste. Nie
znam sytuacji Jej dziecka, jednak życzę tej Pani, by i Jej dziecko zostało
szczęśliwie wyleczone.
A Wy jak uważacie? Czy całodobowa opieka na Oddziałach
Intensywnej Terapii to dobry pomysł?
Bardzo ciekawe blog.Uwazam,jako matka ciezko chorego dziecka,ktora ma stycznosc z tym oddzialem(za granica),ze jedno z rodzicow powinno miec mozliwosc czuwania nad dzieckiem cala dobe.Ale nie na zasadzie wchodze i wchodze jak do sklepu.
OdpowiedzUsuń