Czy zabrać dziecko na wesele?


Uwaga! Złamię dzisiaj wszelkie zasady pisania dobrego posta! Nie będzie poradnikowego, zajebistego wstępu o dupie Maryny, czy margaryny, mającego na celu przykucie uwagi, który i tak nie ma nic wspólnego z ogólnym przekazem. Dlatego porzucam standardy, sawławiwry, etykietę dworu królewskiego, czy kodeks Hammurabiego. Jadę na grubo od początku.


Żeby nie przymulać, to zaprezentuję czas i miejsce akcji w trybie przyspieszonym. Było to tak: Telefon, umówienie, spotkanie, zaproszenie, ciasto, herbata, śmichy, żarty, do widzenia, cześć, czyli ogólnie zostaliśmy zaproszeni na wesele.

Czy pójść na wesele mając dziecko?


Jak zapewne każdy wie, dziecko jest najlepszą możliwą wymówką, do nie pójścia na wesele, komunię, imieniny cioci, czy koncert Green Daya – żona mnie za to zajebie kiedyś..:P Tak. Wymówką, jeżeli nie chcemy iść. Gorzej jest, kiedy chcemy iść i ta wymówka okazuje się prawdą. Tak już było w naszym przypadku. Nie było z kim zostawić małej, to zabraliśmy ją ze sobą. Ogólnie ciężko powiedzieć, czy było fajnie, bo zaraz po zjedzeniu kotleta, trzeba było wracać. Dziecku nie wytłumaczysz, że akurat dzisiaj może pójść spać jakieś 8 godzin później.. Jak już wiecie z pseudowstępu tego posta, to zostaliśmy zaproszeni na weselicho, na które chcieliśmy pojechać. Tylko pojawił się problem. Wesele organizowane było sto kilometrów od naszego domu. Zostawienie dziecka u rodziców nie wchodziło w grę, bo moja żona nie mogła by się bawić, tylko wisiała by na komórce.. a jakby się coś stało? a jakby płakała? a jakby było jej zimno? a jakby było jej za ciepło? a jakby było jej smutno? a jakby ją bolał brzuszek? W grę wchodziły dwie opcje. Pierwsza to taka, że nie jedziemy. Druga, że zabieramy dziecko ze sobą. Którą wybrać. Oczywiście trzecią, o której celowo nie wspomniałem, by wywołać u Was ten efekt WOW! Zapewne podczas czytania, głośno westchnęliście w stylu: O WOW! On miał trzecią opcję! Wariat!. No miałem, tzn mieliśmy. Postanowiliśmy zabrać ze sobą dziecko… i rodziców! WHAT! Że jak kurwa rodziców? Kotlety wyliczone, to jak to tak?

Otóż wesele organizowane było w domu weselnym. No przecież nie w pogrzebowym! A mieści się on w pobliżu jeziora. Google Earth prawdę Ci powie. No to co? Organizujemy sobie wypad weekendowy połączony z weselem! Szybki temat, odpalenie Google, wpisana fraza Firlej- noclegi i po kilkunastu minutach zaklepane. 40 dyszki za osobę. Spoko! Bierzem! W ten sposób sprawiliśmy, że wilk był syty i wilk był syty! U nas same wilki w stadzie, więc wolno tak.

Wyjazd na wesele


No i nadszedł dzień wesela! Gajer z szafy wyjąłem z nadzieją, że od ostatniego włożenia nie skurczył się, ani nie rozciągnął. Żonka odwaliła się na bóstwo, czyli normalnie, a dziecko.. Strzeliło sobie drzemkę i gdzieś miało nasze pakowanie. Przyjechali po nas teściowie. Zainstalowałem Nasz super zajebisty fotelik do jazdy tyłem firmy.. (tutaj jest miejsce dla firm, która da więcej, tej nazwę wpiszę). A pro po jazdy tyłem, to wozimy tyłem. O tak powiem. Jestem w chuj zajebistym ojczulkiem, bo wożę tyłem (teraz brzmi fajniej). Co z tego, że przez to pół auta było zajęte, a przecież cztery dorosłe osoby jeszcze miały jechać. No cóż. Przynajmniej wiemy co czują sardynki w puszcze. Tylko oleju brakło. Jedyny jaki był, to w silniku, ale tego ruszać nie wolno. No i ruszyliśmy, zapakowani jak PKS do Lichenia, ale przynajmniej zajarani jak młody Reksio pchłami. Nieco ponad godzina jazdy i byliśmy na miejscu. W oczy rzuciła nam się kilkupiętrowa chata, zrobiona tylko po to, by czesać hajs na turystach. Wyszedł właściciel i oznajmił, że mamy iść na samą górę, co nie do końca mi odpowiadało z racji tego, że przecież z wesela będę wracać.. Weszliśmy i pierwsze co zrobiłem, to.. Przyjebałem głową w sufit! Pieprzone poddasze! Bo trzeba mi było tyle rosnąc.. Czułem się jak Guliwer w krainie Hobbitów. (tu jest haczyk). No dobra. Olać tę miejscówkę, przecież tematem jest wesele. Albo jeszcze nie olać. Zapomniałem dodać, że w tym samym miejscu zatrzymali się nasi znajomi, więc razem z nimi zabraliśmy się do kościoła. W miejscowości, w której był ślub, znajdują się dwie świątynie, więc mieliśmy 50 procent szans, że trafimy za pierwszym razem do właściwej. Te 50% okazały się niewystarczające. Popierdzieliliśmy kij wie gdzie, przez co na mszę zajechaliśmy w momencie, gdy padły słowa „Ja …. Biorę Cię za żonę.” Po chwili koniec mszy, życzenia, koperty, i wio na wesele.. A w tym czasie moje dziecko? Kąpało się jak gdyby nigdy nic w jeziorze razem z dziadkami:)

Wesele


Jak to na weselu. Standard niczym tortury za kradzież ulotki w Korei Północnej - szampan, sto lat, gorzko gorzko, i i siadamy, bo rosół niosą. Jakież było nasze zdziwienie, gdy zamiast niego dostaliśmy krem z papryki. Zaraz potem przynieśli kotleta, po czym poszliśmy do naszej kwatery.. Moja żona ściągnęła sobie spokojnie pokarm, a ja w tym czasie wykąpałem i nakarmiłem dziecko. Później żona ululała córkę i poszliśmy znowu się bawić. Dziecko nie cierpiało, że zasypia bez mamy. Nawet nie bardzo zauważyła, że jest w obcym miejscu - tak ją kąpiel w jeziorze wymęczyła. My spokojnie mogliśmy pójść się bawić, nie obawiając się o dziecko, gdyż dziadkowie co chwilę do małej zaglądali czy wszystko gra. Żona była spokojna i nie musiała co chwilę gapić się w telefon. Tylko ja miałem przerąbane, bo nie piłem.. … piwa.. tylko wódkę. Jako że ja ze wsi, to i nie dziwne, że sporo czasu spędziłem przy wiejskim stole. Kiełbasa, ogórasy, bimberek, wszystko tak pyszne, że ja pierdole. Taki rym mi się udał. Widzieliście? Stole – pierdole. Brawo ja:P. Było wszystko: tańce, śpiewy, wygłupy – czyli coś, co lubię najbardziej. Moja żona przez to wszystko na drugi dzień głos straciła. Wiecie jak to śmiesznie brzmi, gdy kobieta chce coś głośno powiedzieć, a nic nie słychać? Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym jej trochę nie podogryzał tekstami typu: nie krzycz, przecież wszystko słyszę. Nie było jej do śmiechu, ale we ryj nie dostałem. Przecież rodzice byli. Ogólnie wybawiliśmy się zdrowo, do tego stopnia, że na drugi dzień żałowaliśmy, że tak szybko się ulotniliśmy – po 3 już było:P a dziecko przecież nie pójdzie na rękę i nie pośpi kilka godzin dłużej.

Wesele bez dzieci


Wielokrotnie słyszałem, że wesele bez dzieci, to nie wesele. Zgadzam się, ale pod warunkiem, że te dzieci są już większe i mogą wytrzymać dłużej niż do 20. Z dziećmi jest fajnie, jeżeli nie musimy co chwilę uważać, czy nie wzięło zbyt dużego gryza, lub nie buchnęło wujkowi Staszkowi kielonka, którego ten zapomniał wypić. Dla nowych żonkisiów nie ma lepszego widoku, jak bawiący się ludzie. Będąc z małym dzieckiem nie do końca taka zabawa jest możliwa.. Owszem, są osobniki, które potrafią przespać całe wesele i nawet nie zwracają uwagi na muzykę, moje dziecko jednak do spania potrzebuje spokoju.

Wesele z dziećmi


Od początku. Wchodzimy na salę weselną i pierwsze co robimy, to sprawdzamy, gdzie nas państwo młodzi usadzili. Jeżeli orkiestra gra na tej samej sali, co się siedzi, to z miejsca mamy przejebane, bo przecież hałas nie jest dobry dla malucha, a jeszcze jak okaże się, że nasze miejsce jest blisko głośnika, to już całkiem pięknie. Powiesz, że przecież są specjalne nauszniki dla maluchów – tak są. Ty również możesz go sobie założyć i wtedy będzie całkiem cacy. Kolejnym punktem, jest miejsce przy stole. Dziecko trzeba nakarmić, ale perspektywa trzymania dziecka na kolanach, nie brzmi zbyt fajnie. Dziecko przecież, to plunie, no czymś rzuci, to rzygnie, to wyleje coś. I do kogo wtedy pretensje? Do dziecka przecież, bo najłatwiej. Wesela nie jest dobrym miejscem dla dziecka. Mówię to ja. Ojciec, który na weselu był i wie. Można jednak bawić się wyśmienicie na takim evencie, nie martwiąc się o potomka. My wykorzystaliśmy do tego bliskie położenie od jeziora, ale równie dobrze może to być każda inna miejscówka, która będzie mogła zainteresować dziecko.


A co Wy myślicie na temat zabierania dzieci na wesela?  
Obsługiwane przez usługę Blogger.