przygoda...
Piątek. To taki dzień jak każdy inny, a wyróżnia go tylko
to, że jako jedyny oprócz środy ma w
swojej nazwie polski znak- ot Ci ciekawostka. A dzisiaj jest sobota, czyli
dzień po piątku, a dzień przed niedzielą. Stukam sobie właśnie w klawiaturę i Eureka!
Wiecie, że jak kliknę jakiś klawisz, to pokazuje mi się to na ekranie?
Fajnie! No to powiem Wam, co było w środę. To znaczy dzień przed czwartkiem. Chociaż nie wiem
jeszcze czy to, co teraz piszę, zostanie przez kliknięcie myszy w przycisk
„publikuj” dodane. Nie wiem, czy przejdzie cenzurę. Nie wiem nic, chociaż w
sumie wiem. Wiem, że wczoraj był piątek.
Wróciłem do domu z pracy. No bo skąd ja mogę wracać? No z
pracy. Siadłem jak hrabia przy stole i zacząłem konsumpcję. Jak wariat dosłownie. Jadłem szybko jak moje koty,
kiedy rzucą się na kawałek kurczaka, który spadł ze stołu. No i czekam, aż się
zacznie. Po chwili żona powiedziała: trzeba kupić pampersy. No i się
zaczęło, pomyślałem. No trzeba to trzeba. Dopcham kichę i jadę. No ale nie. Nie od razu. Z dzieckiem trzeba się pobawić. No to się bawimy. Klocki, książki,
lale, samochodziki, pluszaki, przeszukanie wszystkich szafek w chałupie,
odkurzenie odkurzaczem dziecka dwóch pokoi, trzykrotne przebranie dla zabawy,
po wspinanie się na mamę. Najpierw dziecko, później tata. Po 4 minutach zabawy z
tatą dziecko zaczęło się nudzić i polazło do mamy. No to w drogę, powiedziałem. Na kuń i na Turczyna!
W oczach żony zauważyłem aprobatę mojego pomysłu, ale żeby
nie było tak kolorowo, to dała mi białą karteczkę. W Hiszpanii białymi
karteczkami macha się, jak coś irytuje. Często spotykane jest to np. na
stadionach, gdy kibice chcą okazać swoje niezadowolenie na cokolwiek. No i
wziąłem ją z myślą, że może żona chce
się mnie pozbyć, ale nie nie dam się tak łatwo! Czarna polewka od teściów nie
dała rady, to i karteczka nie da!. Żona
uspokoiła mnie, mówiąc, że to lista na zakupy – odetchnąłem. Jak to ktoś
bardzo mądry kiedyś powiedział. Nie pamiętam co prawda kto i kiedy. A zresztą kij w to.
Wyszedłem z bloku. Na
parkingu klikam w kluczyk, żeby szybko wyszukać swoje auto w gąszczu 7 innych
samochodów. Po 3 minutach stania i klikania jak debil w kluczyk, przypomniałem
sobie, że nie mam alarmu. Stoi dumnie. Mój kameleon mieniący się w słońcu. Kameleon, bo spod warstwy
lakieru cienkiej jak Durex super slim wystają
płaty rdzy. Tak mu do „twarzy” z tym kolorem, że zacząłem do niego czule mówić
– Mój Ty rudziku.
Dojechałem do świątyni,
do naszego Tesco. Wziąłem wózek, bo przecież nie będę nosił. Zabieram się za
zakupy. Zacznę od tego, co najbliżej. Papierowe ręczniki, żeby... coś tam żona
nimi ściera w każdym razie. Następnie żwirek dla kota. Biorę drewniany, bo
tylko w taki moje kotły chcą defekować i do kibla można go wrzucić. Następnie
owoce dla zucha. Świeżutkie. Z Brazylii toż to w styczniu tylko wypłynęły. W
międzyczasie w nich przemycano kokainę do Hiszpanii i Turkmenistanu. Następnie
w fabryce ponownie nałożono skórkę i do Tesco!. No mamy owoce. Zostało to, po
co przyjechałem. Ruszyłem pewnie do stoiska i wziąłem od razu trzy. Po co kilka
razy jeździć. Mając trzy butle Heinekena o pojemności 0,5 litra, ruszyłem do
kasy. Położyłem na taśmę co miałem i czekam, aż pani na kasie skanerem zrobi
„pik”, Zapłaciłem, spakowałem i do chałupy.
Wchodzę z siatami do
bloku i raptem w mojej pustej łepetynie pojawiła się myśl. Nie wiem skąd. Po
obejrzeniu Incepcji kilka razy, mam pewne podejrzenia, ale póki się nie upewnię, nie będę głośno mówił. Myśl taka- Nie kupiłem pampersów… A już myślałem, że
siądę i będę pił piwko z promocji. Za 3 sztuki 8 zeta? Aż chce się żyć!
Wlazłem do chałupy i
uprzedzając ironiczne pytanie żony dotyczące pieluch, oznajmiłem, że muszę pojechać
jeszcze raz. Popatrzyła na mnie wzrokiem lwicy, która przez miesiąc nie jadła,
a w jej polu widzenia pojawiła się ranna antylopa. No to jadę jeszcze raz. Znowu do świątyni, bo tam taniej, a ja skąpiec jak
cholera. Parkuję i ruszam. Po drodze napotkałem sytuację, którą kiedyś opiszę.
No i biegnę jak tłum w czwartek do
Lidla, z tym że ja do Tesco. Pisałem przecież! W głowie tylko jedno –
pampersy! Mam je przed oczami. Chwytam łapczywie i biegiem do kasy! Nie ma
kolejki, więc szybko pójdzie. Wziąłem po drodze jeszcze ze 4 gruszki, bo ich
też za pierwszym razem zapomniałem. Pani liczy i liczy i liczy. Po chwili oznajmia
spokojnie. Siedemdziesiąt cztery złote i
ileś groszy. Nie no kurwa nie! Przecież te pieluchy 44 kosztują. To co? Gruszki
trzy dychy wychodzą? Co one ze złota? Ale nie. Wziąłem nie to, co trzeba. Jakąś
większą paczkę omyłkowo chwyciłem w tym pędzie. Umysł matematyczny podpowiedział, że się
nie opyla, bo za sztukę wychodzi drożej. Mówię do kasjerki, olewając irytację klientów, którzy rozkładali za mną swoje makrele i inne produkty, że zara będę,
tylko inne pampersy przyniosę. Wystartowałem jak Usain Bolt, ale sędzia
strzelił falstart. W kasie obok usadowił się jakiś pieprzony Kingpin,
który za nic nie chciał się przesunąć. Między kasami wąsko jak cholera, a ja
latać nie umiem. Pod ręką red bulla też nie miałem, więc przeciskam się jak w
mpku, żeby wysiąść na swoim przystanku. 3 przystanki dalej wreszcie się udaje. Mówię grzecznie przepraszam, a King pin nic. Nie chciał cham polubownie, to
myślę, żeby mu wyjechać z bociana w klatę. Był jednak tak dobrze obdarzony
ciałem, że bym się tylko wbił w niego. Po chwili szarpaniny, w której skazany
byłem na pożarcie, udało mi się przemknąć. 3 alejki biegu. Wiem przynajmniej
jakie uczucie towarzyszy maratończykom na mecie. Dorwałem właściwe opakowanie
pieluch i rura znowu do kasy. Ludzie w kolejce zaczęli wyjmować bejsbole,
kastety a Kingpin drewniane koło wyciągał. Szybko kasjerka policzyła i teraz
wyskoczyła bardziej ludzka cena 47 złotych polskich.
Wróciłem do domu z pieluchami, po które wybierałem się od
południa. Nareszcie można usiąść, wypić piwo i obejrzeć mecz. Pod koniec
pierwszej połowy udało mi się w końcu odpalić komputer. Oglądałem przez 10
minut i zaczęło napierdalać piorunami, tak że nawet mój kot, który chyba
zapomniał, że jest wysterylizowany, nie chciał na balkon wyjść. Musiałem
wyłączyć kompa, bo jeszcze mi się spali i co? Nie będzie meczyków.
O matko i córko, popłakałam się. Andrzej, to jest arcydzieło...przy antylopie oplułam ekran:))) Gdzieś Ty się chłopie chował, że ja dopiero teraz na Ciebie wpadam. Bierę Cię całego:) Ja, kiedy mam nawrotkę przy kasie, a jestem akurat z dzieckiem, zwalam na nią. "no wiesz, no znowu zapomniałaś? przepraszam, ale muszę dla córki. to potrwa tylko chwilę". Ta patrzy na mnie jak na dziką, bo przecież nic nie zapomniała. A ja już sunę między półkami po szampon do włosów ekstra virgin przy okazji łapiąc jakieś coś dla dziecka, żeby nie było. Wzajemnie Tobie i Twoim cudnego weekendu:)
OdpowiedzUsuńDzięki za mile słowa:) z pewnością kazdy z nas mial wiele niesamowitych przeżyć z kasami;)
UsuńIstny maraton :-) powinni Ci wręczyć medal za tak zacietą walkę :-P hehe
OdpowiedzUsuńA tak poważnie - samo życie...często tak mam i chociaż sama sobie listę piszę to nie raz zapomnę o czymś ważnym :-)
Też myślałem o medalu. Niestety burmistrz ma inne poglądy polityczne;)
UsuńNo właśnie, chyba muszę robić listę rzeczy do załatwienia :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie;)
UsuńTy w taki poetycki sposób opisujesz swoją codzienność, że aż chętnie przeczytałabym Twoją książkę :D
OdpowiedzUsuńPomyślę o tym. Tylko nie wiem czy znajdzie sie wydawnictwo, ktore ja wyda;)
UsuńAle się uśmiałam 😉 Rewelacyjnie opisane! Byłby z Ciebie świetny komentator nawet najnudniejszej dyscypliny sportowej na świecie 😉
OdpowiedzUsuńPraca marzenie! Komentował bym szachy i wprowadził bym czysta dramaturgie do yego sportu. W Polsce dziesieciokrotnie wzrosla by ilosc szachistow.:)
UsuńŻona to Ci powinna abonament na meczyki w pobliskim pubie wykupić za takie maratońskie biegi pampersowe :D
OdpowiedzUsuńNie przejdzie. Teraz za dużo "kibiców" Realu. A tylko dla mnie nie będą włączać.
Usuńeh, te pieluchy ;) dlatego cieszę się, że kupiłam wielorazowe - nie muszę nigdzie jeździć, tylko włączam pralkę ;)
OdpowiedzUsuńHmm. To jest jakies rozwiazanie. :)
Usuńehhhh nie mamy wpływu na wiele rzeczy niestety
OdpowiedzUsuńDokladnie.
UsuńŻycie ... :P
OdpowiedzUsuńStyl pierwszorzędny☺ grunt, że finalnie Mała miała do czego siusiu robić��
OdpowiedzUsuńTak jest!
UsuńMój mąż jak idzie/jedzie na zakupy to ZAWSZE czegoś zapomni kupić, nawet jak ma listę.. ja nie wiem jak on to robi??
OdpowiedzUsuńTo ma kazdy facet... Chyba:) po prostu skupiamy sie na ciekawszych rzeczach, niz te, ktore są na liscie.
UsuńŚwietna historia, fajnie się czytało :)
OdpowiedzUsuń:)
Usuń"Wróciłem do domu z pracy. No bo skąd ja mogę wracać? No z pracy kurva.. "
OdpowiedzUsuńDobre pytanie :)
Nie wie jak ty, ale ja nie znoszę zakupów, za cholerę :)
Panie.. Już barwy szczescia wolę oglądać niz na zakupy jechac.
UsuńNiby proza życia - ale jak zwykle opisana z takim "jajem", że aż chce się czytać :) A zakupy w Tesco w piątek popołudniu - to faktycznie akt wielkiego heroizmu (lub też masochizmu ;) )
OdpowiedzUsuńU nas jeszcze nie ma takiej tragedii. Wiecej supermarketow niż ludzi. Jednak u nas tylko w Tesco i Rossmanie mozna kupić te białe pampersy.
UsuńA w UK nikt by przy kasie nawet nie sapnął, no chyba... że rodak:))) Oni mają ten swój luz;)
OdpowiedzUsuńJedyny pośpiech przy kasie to tylko w Lidlu i Aldim, reszta luz;)
No to faktycznie pięknie macie. Tutaj zawsze kazdemu się śpieszy..
UsuńCiekawa historia :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać Twoje historie! :D A swoją drogą, sama nie cierpię zakupów czy to tych ciuchowych czy tych spożywczych. Dostaję białej gorączki jak mam większą listę zakupów, a nie daj jest piątek popołudnie! Po za tym... z burzy to pewnie bym się cieszyła, taki to dziwny ze mnie człowieczek :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOch. Kiedys to ja bardzo burze lubilem. Cos w nich jest, ze chce się patrzeć;)
UsuńDzieje się! Pomyśl jak dobrze że masz pracę 😂
OdpowiedzUsuńJakoś żyć trzeba:)
UsuńZ każdym kolejnym wpisem Twoje teksty są coraz lepsze! Uśmiałam się :) Podziwiam za Twoją ogromną kreatywnośc, tak pisać o pieluchach, to jest sztuka! Lubię tu zaglądać: )
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło;)
UsuńUwielbiam facetów z poczuciem humoru!
OdpowiedzUsuń;) padłam jak pies pluto ;)
😁 uwielbiam psa pluuto:)
UsuńCiężkie jest życie rodzica ;)))) I zewsząd pod górkę!
OdpowiedzUsuńI tak sobie teraz myślę, co mnie bardziej irytuje- czy jak mój mąż czegoś zapomni, czy jak Go poniesie inwencja twórcza na zakupach... Inwencja polega na przykład na tym, że jak proszę Go o rukolę, a jej akurat nie ma, to On kupuje jarmuż. Albo ogórki kiszone zamiast świeżych... No, długo by wymieniać...
Haha, dzięki bardzo za poprawienie humoru z rana :D Dobrze wiedzieć, że nie tylko kobiety (przynajmniej osobiście) polują na pampkowe promocje :D
OdpowiedzUsuńMój mąż jak się ma wybrać do marketu to też ma mord w oczach, bo zawsze trafi na jakichś dzikusów :D Nie wiem jak on to robi :D
OdpowiedzUsuńhttp://matkowac-nie-zwariowac.blogspot.com/
Nie cierpię zakupów, uciekam od nich jak tylko mogę. :)
OdpowiedzUsuńWysyłam męża, ale pretensji o zamienniki nie mam. ;)
Bookendorfina
U Ciebie to nawet z wyprawy na zakupy robi się niezła historia! Ale masz rację, trzeba zawsze przeliczyć co i jak bo inaczej cię okantują :)
OdpowiedzUsuńKurde, a już myślałam, że jednak będzie ten wyjazd z bociana w klatę ;)
OdpowiedzUsuńNo proszę! Taka przygoda z powodu paczki pieluch! Aż strach się bać, co się wydarzy, jak kiedyś pojedziesz np. po nowe auto ;))))
OdpowiedzUsuń"Popatrzyła na mnie wzrokiem lwicy, która przez miesiąc nie jadła, a w jej polu widzenia pojawiła się ranna antylopa."
OdpowiedzUsuńWygrałeś tym zdaniem, tylko jeszcze nie wiem co ;)