przygoda...

8 years ago
Piątek. To taki dzień jak każdy inny, a wyróżnia go tylko to, że jako jedyny oprócz środy ma w swojej nazwie polski znak- ot Ci ciekawostka. A dzisiaj jest sobota, czyli dzień po piątku, a dzień przed niedzielą. Stukam sobie właśnie w klawiaturę i Eureka! Wiecie, że jak kliknę jakiś klawisz, to pokazuje mi się to na ekranie? Fajnie! No to powiem Wam, co było w środę. To znaczy dzień przed czwartkiem. Chociaż nie wiem jeszcze czy to, co teraz piszę, zostanie przez kliknięcie myszy w przycisk „publikuj” dodane. Nie wiem, czy przejdzie cenzurę. Nie wiem nic, chociaż w sumie wiem. Wiem, że wczoraj był piątek.




Wróciłem do domu z pracy. No bo skąd ja mogę wracać? No z pracy. Siadłem jak hrabia przy stole i zacząłem konsumpcję. Jak wariat dosłownie. Jadłem szybko jak moje koty, kiedy rzucą się na kawałek kurczaka, który spadł ze stołu. No i czekam, aż się zacznie. Po chwili żona powiedziała: trzeba kupić pampersy.  No i się zaczęło, pomyślałem. No trzeba to trzeba. Dopcham kichę i jadę. No ale nie. Nie od razu. Z dzieckiem trzeba się pobawić. No to się bawimy. Klocki, książki, lale, samochodziki, pluszaki, przeszukanie wszystkich szafek w chałupie, odkurzenie odkurzaczem dziecka dwóch pokoi, trzykrotne przebranie dla zabawy, po wspinanie się na mamę. Najpierw dziecko, później tata. Po 4 minutach zabawy z tatą dziecko zaczęło się nudzić i polazło do mamy. No to w drogę, powiedziałem. Na kuń i na Turczyna!

W oczach żony zauważyłem aprobatę mojego pomysłu, ale żeby nie było tak kolorowo, to dała mi białą karteczkę. W Hiszpanii białymi karteczkami macha się, jak coś irytuje. Często spotykane jest to np. na stadionach, gdy kibice chcą okazać swoje niezadowolenie na cokolwiek. No i wziąłem ją z myślą, że może  żona chce się mnie pozbyć, ale nie nie dam się tak łatwo! Czarna polewka od teściów nie dała rady, to i  karteczka nie da!. Żona uspokoiła mnie, mówiąc, że to lista na zakupy – odetchnąłem. Jak to ktoś bardzo mądry kiedyś powiedział. Nie pamiętam co prawda kto i kiedy. A zresztą kij w to.

Wyszedłem z bloku. Na parkingu klikam w kluczyk, żeby szybko wyszukać swoje auto w gąszczu 7 innych samochodów. Po 3 minutach stania i klikania jak debil w kluczyk, przypomniałem sobie, że nie mam alarmu. Stoi dumnie. Mój kameleon mieniący się w słońcu. Kameleon, bo spod warstwy lakieru cienkiej jak Durex super slim wystają płaty rdzy. Tak mu do „twarzy” z tym kolorem, że zacząłem do niego czule mówić – Mój Ty rudziku.
Dojechałem do świątyni, do naszego Tesco. Wziąłem wózek, bo przecież nie będę nosił. Zabieram się za zakupy. Zacznę od tego, co najbliżej. Papierowe ręczniki, żeby... coś tam żona nimi ściera w każdym razie. Następnie żwirek dla kota. Biorę drewniany, bo tylko w taki moje kotły chcą defekować i do kibla można go wrzucić. Następnie owoce dla zucha. Świeżutkie. Z Brazylii toż to w styczniu tylko wypłynęły. W międzyczasie w nich przemycano kokainę do Hiszpanii i Turkmenistanu. Następnie w fabryce ponownie nałożono skórkę i do Tesco!. No mamy owoce. Zostało to, po co przyjechałem. Ruszyłem pewnie do stoiska i wziąłem od razu trzy. Po co kilka razy jeździć. Mając trzy butle Heinekena o pojemności 0,5 litra, ruszyłem do kasy. Położyłem na taśmę co miałem i czekam, aż pani na kasie skanerem zrobi „pik”, Zapłaciłem, spakowałem i do chałupy.

Wchodzę z siatami do bloku i raptem w mojej pustej łepetynie pojawiła się myśl. Nie wiem skąd. Po obejrzeniu Incepcji kilka razy, mam pewne podejrzenia, ale póki się nie upewnię, nie będę głośno mówił. Myśl taka- Nie kupiłem pampersów… A już myślałem, że siądę i będę pił piwko z promocji. Za 3 sztuki 8 zeta? Aż chce się żyć!

Wlazłem do chałupy i uprzedzając ironiczne pytanie żony dotyczące pieluch, oznajmiłem, że muszę pojechać jeszcze raz. Popatrzyła na mnie wzrokiem lwicy, która przez miesiąc nie jadła, a w jej polu widzenia pojawiła się ranna antylopa. No to jadę jeszcze raz. Znowu do świątyni, bo tam taniej, a ja skąpiec jak cholera. Parkuję i ruszam. Po drodze napotkałem sytuację, którą kiedyś opiszę. No i biegnę  jak tłum w czwartek do Lidla, z tym że ja do Tesco. Pisałem przecież! W głowie tylko jedno – pampersy! Mam je przed oczami. Chwytam łapczywie i biegiem do kasy! Nie ma kolejki, więc szybko pójdzie. Wziąłem po drodze jeszcze ze 4 gruszki, bo ich też za pierwszym razem zapomniałem. Pani liczy i liczy i liczy. Po chwili oznajmia spokojnie.  Siedemdziesiąt cztery złote i ileś groszy. Nie no kurwa nie! Przecież te pieluchy 44 kosztują. To co? Gruszki trzy dychy wychodzą? Co one ze złota? Ale nie. Wziąłem nie to, co trzeba. Jakąś większą paczkę omyłkowo chwyciłem w tym pędzie. Umysł matematyczny podpowiedział, że się nie opyla, bo za sztukę wychodzi drożej. Mówię do kasjerki, olewając irytację klientów, którzy rozkładali za mną swoje makrele i inne produkty, że zara będę, tylko inne pampersy przyniosę. Wystartowałem jak Usain Bolt, ale sędzia strzelił falstart. W kasie obok usadowił się jakiś pieprzony Kingpin, który za nic nie chciał się przesunąć. Między kasami wąsko jak cholera, a ja latać nie umiem. Pod ręką red bulla też nie miałem, więc przeciskam się jak w mpku, żeby wysiąść na swoim przystanku. 3 przystanki dalej wreszcie się udaje. Mówię grzecznie przepraszam, a King pin nic. Nie chciał cham polubownie, to myślę, żeby mu wyjechać z bociana w klatę. Był jednak tak dobrze obdarzony ciałem, że bym się tylko wbił w niego. Po chwili szarpaniny, w której skazany byłem na pożarcie, udało mi się przemknąć. 3 alejki biegu. Wiem przynajmniej jakie uczucie towarzyszy maratończykom na mecie. Dorwałem właściwe opakowanie pieluch i rura znowu do kasy. Ludzie w kolejce zaczęli wyjmować bejsbole, kastety a Kingpin drewniane koło wyciągał. Szybko kasjerka policzyła i teraz wyskoczyła bardziej ludzka cena 47 złotych polskich.


Wróciłem do domu z pieluchami, po które wybierałem się od południa. Nareszcie można usiąść, wypić piwo i obejrzeć mecz. Pod koniec pierwszej połowy udało mi się w końcu odpalić komputer. Oglądałem przez 10 minut i zaczęło napierdalać piorunami, tak że nawet mój kot, który chyba zapomniał, że jest wysterylizowany, nie chciał na balkon wyjść. Musiałem wyłączyć kompa, bo jeszcze mi się spali i co? Nie będzie meczyków.


Obsługiwane przez usługę Blogger.