Jak się zaręczyć?

Studia! To były czasy! My, młodzi, piękni (przynajmniej żona), bogaci (ha ha), ciekawi nowych wyzwań. Zapuściliśmy korzenie w Lublinie-mieście inspiracji. Takie hasło ono nosiło przynajmniej wtedy. Nie wiem co to miało oznaczać. Inspirowało jedynie do wyjazdu za granicę. Studia jednak zobowiązują. Taka mnogość imprez. Wątroba i żołądek ze stali. Byliśmy przygotowani. Na 1 roku nie było tygodnia, żeby nie było imprezy. Eh te czasy. My-para z dwuletnim stażem, chcieliśmy zamieszkać razem. Zmiana w życiu jak sto pięćdziesiąt. Żona na dziennych uczyła się o ściekach, kratach, sitach osadnikach wstępnych i o moim ulubionym-zasadzie superpozycji (brzmi fajnie)(przynajmniej dla mnie)(i chyba dla każdego faceta), czaicie... (superpozycja) ha ha, uśmiałem się.

zaręczyny



Czas sobie leciał, a ja jako zaoczny, bo na dzienne nikt by pieniążka nie wyłożył, mogłem swobodnie pracować. Zacząłem bardzo ambitnie. Praca wymagała znakomitej znajomości Angielskiego, Suahili, i języka Maorysów. Konieczne było posiadanie prawa jazdy kategorii od A do Z, 25 lat doświadczenia w zawodzie, uzupełnionej karty szczepień z pieczątkami na choroby nawet wyłącznie dla zwierząt. Byłem idealnym kandydatem i dość szybko mnie przyjęli. Pracowałem na budowie.

W sumie tam nauczyłem się wielu przydatnych rzeczy. Poznałem wszystkie sposoby wychodzenia niezauważonym z terenu budowy, transportowania wódki na budowę, wszystkie metody polewania, czy utylizacji szkła.. Jednak poza tym miałem zajebistą brygadę i mówiąc nieskromnie, zapieprzaliśmy jak głupi i robiliśmy przy tym dokładnie. To się nie zdarza często. Ten etap życia z pewnością na zawsze zostanie w mojej pamięci. Dzięki tej pracy się ożeniłem.

Dzień zaręczyn.


Było to pewnego pięknego dnia. Słońce smaliło po plecach. Budowaliśmy wtedy wydział architektury (o ile dobrze pamiętam) na polibudzie lubelskiej. Siedziałem sobie na ścianie i ni z gruchy, ni z pietruchy wypaliłem do kolegi, którego kilka dni wcześniej ściągnąłem do pracy-Dasz sobie radę do fajrantu, bo jadę się zaręczyć? Spojrzał tylko na mnie, jak na debila, ale co miał powiedzieć?

Szybko pojechałem na stancję, wziąłem kasiorę i ruszyłem na poszukiwania tego jedynego pierścionka... Na szczęście zakosiłem wcześniej jakiś żonie na przymiarkę. Wszedłem do jubilera renomowanej sieci i zbaraniałem. Skąd ja mogłem wiedzieć, co jej się może spodobać? Złoto, białe złoto, czerwone złoto, złote złoto? Z brylantem, diamentem, szmaragdem, krzemieniem czy z pieczarką? Duży czy mały? Klasyczny czy nietypowy? Starodawny czy z funkcjami smart? Fajnie by było kupić takiego I-ringa. Szkoda, że nikt na to nie wpadł. No ale po wielu testach na dłoniach sprzedawczyni, udało mi się wybrać ten jedyny. Zapłaciłem za niego równowartość trzyletniego studenckiego wyżywienia, czyli około 1000 zł. No nic, na szczęście z jedną nerką da się żyć.

Jak się ubrać na zaręczyny?

Teraz będzie najlepsze. Nie napisałem o swoim ubiorze. Nie było książkowo. Nie było garnituru, skrzypka, szampana, drogiej restauracji. Były za to, uwaga-DRESY. Tak jest! Power tatko popierdzielił zaręczać się odwalony jak debil. Takiej stylizacji na taką okazję nawet Pajacyków by nie wymyślił, ale co tam! Jadę! Wsiadłem w busa bez klimy i cisnę te 60 kilometrów, bo żona akurat zjechała do rodziców. Po drodze zadzwoniłem do Niej i poprosiłem, żeby przyszła do parku. Sama. Ona pełna podejrzeń o to, że chce ja zostawić! Dokładnie! Przyszła przerażona na miejsce. Ja jak gdyby nigdy nic, klęknąłem i zapytałem, czy chce być moją żoną. Jak to baba oczywiście najpierw musiała się rozbeczeć w moją bluzę, która nie dość, że elegancko komponowała mi się z dresikiem, to od łez jeszcze zmokła... najważniejsze, że się zgodziła.

Zaręczyny przyjęte, co dalej?


Kurde, nigdy wcześniej nie byłem w podobnej sytuacji. Żona w sumie też nie. Nie wiedzieliśmy jak mamy się zachować, co robić? W głowie pojawiły się dwie myśli. Kwiaty dla teściowej i wódka dla teścia. To w drogę do kwiaciarni ale wszystkie o tej porze już zamknięte. Wpadłem na genialny pomysł. Pójdziemy do mojej babci i zerwiemy sami jakieś różyczki. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. Prezencik ładny i od serca. Wódkę kupiłem najdroższą, jaka była. Posiadając niezbędne rzeczy do zaliczenia questa ruszyliśmy w stronę teściów. Z każdym krokiem traciłem punkty many i odwagi.

Weszliśmy do środka. Teściowie rozmawiali w kuchni, więc spokojnie weszliśmy do nich. Nie wiedząc jak zacząć, po prostu wypaliłem: chciałbym prosić o rękę państwa córki. O masakra. To były najtrudniejsze w życiu wypowiedziane przeze mnie słowa. Stało się. Wypowiedziałem swoją kwestię starannie niczym podczas jasełek w podstawówce i trzeba było oczekiwać na reakcję. Jako pierwsza zareagowała moja żona. Wpadła w ryk i zaczęła wymachiwać ręką, na której był pierścionek. Zaraz potem zareagował teść. Postawił nogę na stołku i złapał się ręką za głowę. Pierwszą moją myślą było, że gdyby miał pod ręką pistolet, to by mnie zastrzelił. Zapytał po chwili tylko, czy żona się zgodziła za mnie wyjść. Odpowiedziała, nie przestając beczeć, że tak. Ciśnienie zaczęło powoli opadać i sytuacja stawała się coraz bardziej normalna.

Po tygodniu przyjechaliśmy ponownie. Tym razem  na cały weekend. Zbliżał się wieczór i wtedy teść do mnie powiedział. No to Andrzej, chyba trzeba wypić tę wódkę, co przyniosłeś.

Zaręczyny nie muszą być nudne. Można uczynić ten dzień niezapomnianym, podchodząc do nich spontanicznie. W naszym przypadku tak właśnie było. Zaskoczenie żony osiągnęło poziom max. i to było piękne. Nie było to w walentynki, dzień kobiet, jej urodziny, czy jakiś inny dzień, który coś znaczy. Czysty spontan zakończony sukcesem. 


A jak zaręczyny wyglądały u Was?


Podobne posty:
-Jak zabiłem kaczkę na studiach? 
-misja ratunkowa-ocalenie kaczki.
Obsługiwane przez usługę Blogger.