Czy dzieciństwo spędzone na wsi można miło wspominać?

8 years ago

Jestem ze wsi.

 
Pochodzę spod lubelskiej wsi i nie wstydzę się tego ani trochę. Nie wyjechałem również do stolicy szukać lepszych dni jak pewien Grzesiu. Moja wieś była tak ogromna, że wystarczyło trzy razy kamieniem rzucić, by być na drugim jej końcu. Czwarty raz był zabroniony, ponieważ kamień leciał już do sąsiedniej, a na co komu awantura? Żyłem jak Pan, Dziedzic i Hrabia! Serio. Mieszkałem w starym zabytkowym dworku. Na górze były mieszkania, a na dole szkoła, idealnie! Schodami na dół i jestem na lekcjach. Pięknie. Mieszkałem w pałacu, a warunki miałem takie, że obecnie, gdyby jakaś kontrola do chałupy wpadła, to z marszu dzieci zabierają. Bieżąca woda była tylko na korytarzu. Żeby coś ugotować, to mama musiała rozpalić w kuchni. Część z was nawet nie wie, o co chodzi w tym temacie. Fajerki na oczy nie widzieliście, a dla mnie to była codzienność. To wszystko nic. Najgorzej było z toaletą, która stała w oddzielnym murowanym budynku 30 metrów dalej. Nie było tam pięknego ceramicznego kibelka z deską wolno-opadającą. Była tam tylko dziura. Takiego mieszkania nawet Katarzyna Dowbor z ekipą nie podjęłaby się remontować.





To jednak tylko warunki. Nie znałem innych, więc dla mnie było to normalne. Strasznie wygląda, patrząc z boku. Nie miałem pięknej chaty, ale miałem coś, o czym dzieci w miastach mogą tylko pomarzyć. Miałem wolność.

Wolność na wsi.


Moje podwórko nie ograniczało się do kilku arów powierzchni. Nie ograniczały mnie płoty, siatki, czy pies sąsiada. Mogłem wyjść przed dom i ruszyć w stronę, którą tylko chcę, bez obawy, że komuś będę przeszkadzał. Nie ograniczały mnie skrzyżowania, światła, stanie w korku jak rodzice odwożą do szkoły. Nie musiałem wracać do domu najkrótszą drogą i to z opieką, żeby mnie przypadkiem ktoś w bramie nie napadł. Nic nie musiałem. Dzieci w miastach miały swoje atrakcje. Place zabaw zasrane przez okoliczne psy. Nie było kiedyś przecież ogrodzeń. Miały kina, domy kultury, świetlice. Chodziły na różne zajęcia pozalekcyjne. Treningi, na których mogły rozwijać swoje umiejętności. Na mojej wsi tego nie było, ale atrakcje, jakie my mieliśmy, to teraz mogłyby nie zostać dobrze odebrane. Place zabaw były wszędzie, gdzie można było coś zrobić. Zrobić, bo o kupnie czegokolwiek nie było mowy. Mieliśmy piękny park, w którego centrum stała moja chata. Korzystaliśmy z jego dobrodziejstw. Nie zdajecie sobie sprawy, ile radości może dać jedno fikuśne drzewo. Trochę inicjatywy i chęci rodziców czy dziadków i po chwili mieliśmy drabinki, linki i inne przyrządy do zabawy na tym drzewie. Była łąka w miarę równa, więc nie ma lepszego pomysłu, jak zrobienie boiska. Ktoś wyciął drzewo, ktoś wystrugał bramki, ktoś zamocował. Każdy chłopak na wsi umiał sam naprawić swój rower. Ktoś złapał kapcia, to nie było jechania do warsztatu, czy do miasta po coś, tylko szło się do sąsiada i pożyczało się dętkę albo łatki jak nie miało się swoich. Każdy chłopak był myśliwym. Wiedzieliśmy doskonale jaka leszczyna będzie się idealnie nadawała na zrobienie łuku i ile razy można maksymalnie nakręcić sznurek, żeby cały łuk nie pękł. Nie było blogów. Rodzice nie wyszukiwali w Google DIY. Wszystkie DIY wymyślaliśmy sami na potrzebę chwili. 

Broiłem jak każde dziecko, a za brojenie była kara. Za lekkie przewinienia był szlaban. Np. zakaz grania w piłkę z kolegami przez 2 dni! Za ciężkie przewinienia był zwyczajny wpierdziel pasem. Tak, tak. Klapsy be... i żadnego klapsa nie dostałem. tylko pasem albo sznurem. Gorsze dla każdego dzieciaka było jednak siedzenie w domu z wiedzą, że koledzy latają za piłką. Wpierdziel, to tylko wpierdziel. Pasem nie bolało wcale. Gazety w majtkach skutecznie amortyzowały uderzenia. Teraz jest trochę odwrotnie. Teraz dzieci się straszy tym, że będą musiały iść na dwór. Matko, jak ja miałem powiedziane, że miałem wrócić na 20, to wracałem na 20. Jak było lato, to wychodziłem rano i wieczorem wracałem. Nie myślałem o obiedzie. Nie było na to czasu. Jak zgłodnieliśmy z kolegami, to pozbierało się po parę butelek i było na ciastka czy lody. Każdą chwilę wykorzystywałem maksymalnie. Zdarzało się, że miałem do domu kilometr, a  była 19:55 i nie było ani jednej sytuacji, żebym się spóźnił. 


Życie na wsi uczy.


Wieś uczy. Mnie nauczyła bardzo wiele. Żeby odróżnić pszenicę od żyta, nie potrzebowałem korzystać z podpowiedzi Google. Patrzyłem i wiedziałem. Wychodząc z domu nie musiałem się zastanawiać co to za drzewo. Wiedziałem i już. Akacja, Buk, Czerwony Buk, Dąb, czy moja ulubiona Lipa. Każde z wymienionych miało statut pomnika przyrody. Łącznie takich drzew w moim parku było 9. Pięknie nie? A Czy Wy dzieci wychowane w mieście, widzieliście kiedykolwiek drzewo oznaczone pomnikiem przyrody w środowisku naturalnym? Nie pytam o ogrody botaniczne skanseny czy atrakcje turystyczne Islamabadu? Kilkadziesiąt metrów od mojej chaty rosło drzewo korkowe. Widzieliście kiedyś? Odpowiedź brzmi-nie. Takie drzewo było tylko jedno w Polsce. Pamiętam jak dziś, jak walnął w nie piorun. Przyjechali na drugi dzień ekolodzy, geolodzy i inni, których nie potrafię wymienić, w celu pobierania szczepek czy jak tam to się nazywa. Podobno żadna się nie przyjęła. 

Mój ojciec nauczył nas łowić ryby, jak miałem może 4 lata... Pasja została do dzisiaj, jednak czasu obecnie na to brak. Do lasu jak wchodziliśmy, to nie po to, żeby porobić fajne zdjęcia, czy pooddychać świeżym powietrzem, ale po to, by zbierać grzyby. Bardzo dobrze nam to wychodziło, ale akurat w tym, to zawsze byłem najsłabszy w rodzinie. 

Mieszkanie w parku. Dużym parku. Blisko kilkanaście stawów, łąki, las. Nie było zaskoczenia jak blisko podchodził jakiś zwierz. Przyszła sarenka? Fajnie. Niech się pasie spokojnie. Nikt nie wariował. Nikt nie leciał po aparat, bo nie było ich nawet. W pamięci do końca życia będę miał obraz, jak wychodzę po wodę na korytarz a tam na kranie z wykręconym ryjem spokojnie siedzi sobie Sowa. Kurde, ona była prawie tak duża, jak ja. W mieście na 4 piętrze w bloku raczej nie spotykane.

Do dzisiaj mam wiele miłych wspomnień. Głos Pana Henia z dużego Fiata jak podjeżdżał pod sklep i na cały regulator się darł-POMIDORY!!! POMIDORY!!! Wszystko takie świeże. Wszystko takie piękne. Mimo tragicznych warunków mieszkalnych. Mimo, że nie było pieniędzy na ciuchy Armaniego. Akurat w tej kwestii się nic nie zmieniło, to miałem szczęśliwe dzieciństwo. Na mojej Wsi.

Podobne posty:
-czy kiedyś było lepiej? 
-dlaczego warto wybrać małe miasto?
Obsługiwane przez usługę Blogger.