Ten 1 błąd może drogo kosztować każdego rodzica

8 years ago

Twoje dziecko tak szybko rośnie. Staje się coraz ciekawsze świata. Jego horyzont sięga już dużo dalej niż szczebelki łóżeczka. Zaczyna otwierać szafki i wyciągać z nich wszystko, co się da. Czasami przyszczypnie sobie paluchy, ale wcale nie zniechęca to, od podejmowania kolejnych prób poznania domu. Twoje dziecko po krótkim czasie wie lepiej, co masz w szafkach niż Ty. To tylko Tobie się wydaje, że jest Ono jeszcze za małe, żeby cokolwiek rozumieć. Nie będę pisał o tym, jak zablokować szafkę przed otwarciem, bo dziecko to taki mały Mcgyver i poradzi sobie ze wszystkim. To tylko kwestia czasu. Napiszę dzisiaj o czymś ważniejszym. Czego nie należy robić i o czym warto pamiętać mając małe dzieci. 


Leki. Każdy ma je w domu. Jedni więcej, drudzy mniej. Jedni kupują je na zapas, inni tylko w razie konieczności. Jedni biorą je profilaktycznie lub jak tylko pojawiają się pierwsze oznaki jakiejś choroby, inni stosują je tylko w razie konieczności. Medycyna się rozwija, a rynek lekarstw kwitnie. Coraz to nowe leki się pojawiają i każdy jest tym najlepszym. Zastanawialiście się może, dlaczego jeden lekarz przypisuje ten lek, a tamten inny na tę samą chorobę? Nie dla  naszego dobra, tylko dla dobra swojego portfela. Lekarze rzekomo już nie biorą w łapę, ta... a PiS, to dobra zmiana. Każdy chapie dla siebie jak najwięcej. Przyjmijmy, że pracujesz jako sprzedawca w sklepie z akcesoriami dla dzieci. Jesteś na dziale z wózkami, 30 różnych firm, z czego każda firma ma po pięć modeli. Jedna z tych firm proponuje Ci tygodniowe wakacje w jakimś zajebistym kurorcie na Malediwach tylko za to, że będziesz polecać Ich wózki. Pójdziesz na to? To nic, że wózki tej firmy są droższe i mają gorszą specyfikację od konkurencji. Ważne, że myślami jesteś na Malediwach. Tak samo jest z lekami. No cóż. Nie każdy bierze, ale za to każdy kłamie. 

Na rynku mamy maści, pastylki do ssania, pastylki do połykania, pastylki srakie i owakie, kremy, syropy, plastry, saszetki, czopki, globulki i lekki w jeszcze innych formach. Nie mówię, że są one złe. Żeby wejść na rynek, muszą one przejść szereg testów i zmieścić się w określonych normach, nie to co szczepionki. Punkt dla mnie pro szczepmynawszystko. Leki są dobre, to ludzie są źli.

Zastanawiasz się, co to ma do rzeczy, do stu beczek śledzi. Otóż irytuje mnie bezmyślność ludzi. To, w jaki sposób przechowują leki i jak łatwo są one dostępne. Rozumiem, że jak mieszka się samemu, to w niczym ich lokalizacja nie przeszkadza, ale jak już mamy dzieci, to i owszem. Dzieci są ciekawe wszystkiego: nowych miejsc, smaków, zapachów. Z bliskim zapoznaniem się z lekami też nie mają większego problemu. Naszym zasranym obowiązkiem jest ten moment poznania się, jak najbardziej opóźnić. 

Opowiem Wam sytuację z mojego dzieciństwa.


Moi rodzice. Obserwując, jak to ja się szybko rozwijam, pewnego dnia postanowili nauczyć mnie nowej czynności, a konkretnie picia z butelki (bez smoczka).  Oczywiście ja, pojętny uczeń. szybko załapałem, o co chodzi i od tego czasu skończyło się podawanie płynów na łyżeczce. Moi rodzice tak sobie ułatwili moje wychowanie, że nawet syrop mi podawali z gwinta, bo gdzież tam łyżeczki brudzić. Syropki u nas zawsze były. Dwóch synów, którzy co raz to nowe zarazki przynosili do chałupy, więc było w pogotowiu. Częste słowa, które padały w domu, to: gardło mnie boli. Odpowiedz, była przeważnie taka sama: napij się syropu. 

Umiałem pić z butelki i to nie istotne jakiej. Jednak mi nie wyszło to na dobre. Pewnego razu byłem sam w domu (jak Kevin), tylko mnie zostawili świadomie. A co się dziecku stanie. Przecież tylko do sklepu skoczę po pieczywo. Stało się to, że postanowiłem bez niczyjej zgody napić się syropu. Leki stały nisko w szafce, więc bez trudu wziąłem, co chciałem. Och, jakież to musiało być zdziwienie rodzica, który właśnie wrócił ze sklepu i patrzył na sine dziecko z wyciekającą pianą z buzi. Tak ,tak. Tym dzieckiem byłem ja. Pech chciał, że w tej butelce nie było syropu, tylko jodyna. 

Skończyło się na szczęście dobrze, no, chyba że to jakiś bot napierdziela w klawiaturę. W szpitalu zrobili mi płukanie żołądka i przeszło. Na moje nieszczęście, to nie był mój jedyny epizod z lekami.

Innym razem byłem u dziadków, z którymi spędziłem znaczną część swojego dzieciństwa. Nie pamiętam dobrze, co mi było, ale wiem, że babcia dała mi tabletkę do ssania. Była taka przyjemna w smaku, że tylko jak babcia poszła robić obiad, to ja czmychnąłem na podwórko się bawić. Jednak ze sobą wziąłem calutki blister tych dobrych tabletek. Mniam... skończyło się jak za pierwszym razem, w szpitalu.


Gdzie w domu trzymać leki?


No cholera. U dziecka w łóżeczku najlepiej. Pod podusią, tak żeby miało łatwy dostęp. Do każdej zabawki jeszcze tabletkę przyklej. Kurwa! leki to nie żarty. Można dziecku wyrządzić krzywdę i sobie też przy okazji. Dziecko jest jak TGV. Szybkie i ciche, dlatego koniecznie trzeba trzymać leki wysoko, albo w miejscach zamykanych. Powiesz teraz pewnie, wiem, wiem. Bla bla, a chuja wiesz tak naprawdę. Każdy Polak chuja wie, dopóki się coś nie stanie. Ja jestem uczulony na to jak cholera i leki trzymamy tak, że nawet moja żona musi stołek brać żeby dostać do nich. 

gdzie trzymać leki?

Jesteśmy rodzicami, więc bądźmy odpowiedzialni. Szkoda, że moi rodzice nie przeczytali tego ze dwadzieścia lat temu. Dziecko z pewnością będzie nam chorowało i konieczne będzie podanie leku, ale po wszystkim odkładajmy na swoje miejsce. Nie znamy dnia ani godziny, kiedy nasze dziecko postanowi samo się podleczyć.

Podobne posty:
-suplementy, to gówno!
-5 błędów, przez które nie jestem idealnym ojcem.
-5 błędów, które często popełniają matki, w pierwszym roku życia dziecka.
Obsługiwane przez usługę Blogger.