Sąsiad z góry nie daje żyć.

Jak byłem mały, chciałem mieć duży dom, w którym będę miał własny pokój. Po paru latach rodzice postawili duży dom i swój pokój miałem. Później zacząłem dorastać i ambicje były coraz większe. Chciałem mieć Willę z basenem, nowe Lambo na podjeździe i śmigłowiec za domem. Po paru latach dalej mieszkałem z rodzicami w domu. Minęło znowu parę lat i poznałem swoją ukochaną, jedyną, wspaniałą żonę. Ona też mieszkała w domu z rodzicami. Czas mijał i zaczęliśmy myśleć wspólnie o tym, jak będzie wyglądał nasz własny dom. Koniecznie parterowy z poddaszem. Z dużym podwórkiem, gdzie będą biegały nasze zwierzaki. Okolica malownicza z wieloma ciekawymi miejscami do spacerów. Swój własny dom, gdzie nie musimy się przejmować innymi, tylko po prostu żyć po swojemu. W domu dwójka naszych dzieci i każde ma własny pokój. Logiczne zatem, że skończyło się na tym, że w ubiegłym roku kupiliśmy mieszkanie.

Piękne złego początki

Wszystko zapowiadało się pięknie. Nowy blok (jedyny nowy od iluś tam lat w naszym miasteczku). Nie zastanawialiśmy się długo. Szybka decyzja i szukaliśmy banku, który da nam kredyt. Po paru tygodniach starań udało się. Żona była w ciąży, a ja każdą wolną chwilę spędzałem na wykończeniu chałupy. Jakież było pozytywne zaskoczenie, jak zobaczyłem kilku znajomych, którzy również kupili w tym samym bloku. Byliśmy pewni, że będzie się tu żyło spokojnie i przyjemnie. Szybko się zorientowaliśmy, że w bloku jest sporo małych dzieci. Rewelacja! Nasze dziecko będzie miało się z kim bawić. 


Nastał w końcu moment przeprowadzki na swoje. Byliśmy prze szczęśliwi i podekscytowani. Wszystko takie nowe. Piekarnik tylko czekał na upieczenie pierwszego boczku w swojej karierze. Cała kuchnia lśniła od lakierowanych frontów. Tylko okna były ujebane, bo nie zdążyliśmy ich dokładnie umyć. Koty zaskakująco szybko się zaadoptowały do nowego miejsca. Mała za bardzo chyba nie ogarnęła nawet, że jest w nowym miejscu. 

Sąsiad z góry nie daje żyć.

Sielanka trwała w najlepsze, aż pewnego wieczora się zaczęło… Krzyki sąsiadów z góry. Młode małżeństwo z dwójką małych dzieci… Słyszeliśmy tylko słowa w stylu „ty chuju” „ty jesteś pojebany” „wypierdalaj z mojego pokoju” i inne miłe słówka, no cóż. Pokłócili się i tyle. Pewnie jednorazowa sytuacja-pomyśleliśmy, ale to nie było jednorazowe. Praktycznie codziennie były awantury. Darcie ryja, które słyszał cały blok. Przekleństwa takie, że nawet ja sklęty chłop ze wsi bym tak nie potrafił, a wszystkiemu przyglądały się ich małe dzieci. Pierwsza moja myśl- nie wpierdalam się w to, nie moja sprawa. Jednak szybko musiałem zmienić zdanie, kiedy podczas kolejnej awantury, około 23 coś tak pierdolnęło u nich, że o mało co się strop nie załamał. Wtedy zadzwoniłem na policję. Jak to w takich momentach bywa, oczywiście nawet im drzwi nie otworzyli. No cóż.



Awantury nie ustawały, ba! Zaczęło się coś nowego, muzyka... Czort z samą muzyką. Natężenie basów, z jakim zaczęli puszczać przechodzi ludzkie pojęcie. Nie tylko nam to przeszkadzało. Napisaliśmy do nich list, bo oczywiście wszelkie próby polubownego załatwienia sprawy kończyły się tak samo. Nie otworzeniem drzwi. List zdziałał tyle, co oczekiwaliśmy, czyli gówno. Nie tylko zresztą my pisaliśmy. Prośby innych mieszkańców również na nic się zdały. Zmuszeni sytuacją napisaliśmy wreszcie pismo, a następnie oficjalną skargę do spółdzielni. Podjęli natychmiastowe środki i już następnego dnia się zjawiła delegacja pod drzwiami awanturników. Właśnie tak pod drzwiami, bo oczywiście nikt nie został wpuszczony do środka, ale od tego czasu przez kilka dni był spokój.

Nic, co dobre nie trwa wiecznie i po paru dniach powtórka z rozrywki. Jednak tym razem dało się usłyszeć coś, o jakimś innym kolesiu. Drogą dedukcji doszliśmy do wniosków, że podła ma jakiegoś frajera na boku. I tak było. Od tego czasu, jak tylko pan domu szedł do pracy, to ta psita wybiegała ubrana, jak dziwka i wsiadała do jakiegoś kolesia do samochodu, po czym odjeżdżali zostawiając dzieci same. Ta sytuacja trwała przez około miesiąc, po czym nastał dzień sądu. Łysy wyjebał ją na zbity ryj! Tak skończyły się nasze męki. Spakowana wsiadła do frajera i razem odjechali w stronę słońca. Niby nie można cieszyć się z czyjego nieszczęścia, ale my jaraliśmy się jak młody pies pchłami. Poszła w pizdu i niech nie wraca.

Wróciła! No kuźwa po 3 miesiącach spokoju, kochająca rodzinka jest w komplecie. Od 2 tygodni wróciło wszystko, co złe. Oglądaliście Władcę Pierścieni, a konkretnie 1 część? Jak drużyna szła przez Morię i Pip wpierdolił jakieś żelastwo do studni? Co się działo potem? Bum!...Bum!...Bum!... Tu dum!... Bum!... Tu dum!... BUM!BUM!BUM!BUM. I zbiegło się stado wkurwionych orków. To samo mamy w chacie! Od tego czasu muza tak daje, że mi się meble w chałupie trzęsą, a dziecko nie może spać w dzień. Wiecie dobrze, co znaczy, kiedy bobas chce spać, a nie może? Płaczu i pisków nie ma końca!.

Doszło do tego, że jesteśmy zdecydowani iść z tym do sądu! Dzisiaj dzwoniłem jeszcze raz do spółdzielni, i mają odbyć spotkanie z radcą prawnym. Wystosują ostatnie pismo ostrzegawcze i jeżeli to nie poskutkuje, to będziemy walczyć z wykorzystaniem prawa! Ludzie często boją się reagować, argumentując to tym, że przecież nie zakłócają ciszy nocnej. No tak! W mieszkaniu można robić, co tylko się chce, o ile to nie zakłóca porządku i spokoju innych mieszkańców, o czym mówi artykuł 51 kodeksu wykroczeń. Nie przeszkadza mi muzyka, nie przeszkadzają mi imprezy raz na jakiś czas, też przecież byłem studentem, ale jeżeli ktoś celowo mnie denerwuje, a co najważniejsze cierpi na tym moje dziecko, to będę walczył. Zawsze!



Obsługiwane przez usługę Blogger.