Czarny piątek to dupek!

11/27/2017 02:01:00 PM

Black Friday? Co to do cholery za ściema? Kolejna moda, która przyszła zza Oceanu Atlantyckiego, chyba że mieszkamy gdzieś w Chinach, to wtedy bliżej przez Pacyfik, ale mniemam, że małe śmieszne ludki zza Wielkiego Muru i nie chodzi mi tu o dzikich ani tym bardziej o tych dziwnych zombiaków z Gry o tron, tylko o tych normalnych takich, co gaciami na targu handlują, mnie nie czytają. „Czarny piątek”, czyli kolejna rzecz świadcząca o tym, że naród człeko-burgerów ma nieźle nasrane pod kopułą. 

Mieli już jeden czarny dzień, a konkretnie czarny czwartek. Wtedy nikt nie gonił jakoś do galerii, wykupując wszystko jak leci i nieważne czy potrzebne czy nie. Jakoś czarnego czwartku Amerykańce nie chcą obchodzić co roku. 

My mieszkamy jednak w Polsce, czyli przed Oceanem Atlantyckim, chyba że ktoś mieszka w stanach, to wtedy za. Jednak jako naród, czujemy tak wielki obowiązek wchodzenia Amerykanom w dupę, że musiało się prędzej czy później stać to, że podkupimy od nich to „święto”. To w sumie jedyne, co możemy od nich kupić, bo nawet z bateriami patriot nas wydymali. A gdzie są wizy, ja się pytam? Gdzie?! W sumie wali mnie to, bo do Stanów się i tak nie wybieram. Już do Chełma wolę pojechać na targ albo do Lichenia pekaesem. 

Oczywiście cwani Polacy, podkupując to święto, nie zmienili nawet jego nazwy. Wszędzie tylko Black Friday widnieje. No i po co utrudniać? Wiecie ile czasu zajęło mi wertowanie zeszytów od angielskiego z podstawówki, żeby poznać znaczenie słowa Friday? Ze słowem black, poszło mi zdecydowanie sprawniej i już po 3 dniach byłem bogatszy o wiedzę, która jest mi zupełnie niepotrzebna. Poczułem się jak na studiach. Niech mi ktoś łaskawie wytłumaczy, co znaczy słowo „czarny” w tej nazwie? Mam kalendarz i jedyne kartki, jakie są zaznaczone, to czerwone, które oznaczają, że nie muszę iść do roboty. Czarnej nie znalazłem ani jednej, więc albo mam zły kalendarz, co jest niemożliwe, bo mam jedyny prawdziwy kalendarz. Kalendarz Majów. Kto mnie troszku zna, to wie, o co biega, a drugiego albo nie ma, bo tak!

Co do biegania, to chciałem się wybrać na „Najlepszego”, bo jakoś lubię filmy na faktach, a jak jeszcze o Polaku, to już całkiem. I co? Wielkie czarne gówno! Żadnych zniżek, żadnych promocji! To jednak nie było jedyne moje rozczarowanie, dotyczące tego dnia, podczas którego, chciałem zaszaleć jak nigdy wcześniej. 

Wyruszyłem na gigantyczne zakupy. Opróżniłem wszystkie konta. Sprzedałem akcje Microsoftu, wycofałem środki z Kajmanów, sprzedałem dwa ostatnie obrazy Da Vinciego, pozamykałem wszystkie lewe konta, założone na lewe ciotki, przez co skreślili mnie z Panama papers, nawet dziecku ze skarpety ostatnie złoty trzydzieści wyciągnąłem i ruszyłem w świat na zakupy życia.
Jak to prawdziwy Andrzej, za cel obrałem biedronkę. Wziąłem wózek i zacząłem wrzucać co popadnie jak opętany jakiś. Wyglądało to tak: Idę, patrzę, jeb do wózka, idę, patrzę, jeb do wózka, idę, patrzę, jeb do wózka. Dość szybko opróżniłem całą biedronkę, stonkę i chrabąszcza, po czym udałem się do kasy. 

Ludzie, kiedy zobaczyli mnie i moje zakupy, zaczęli masowo opuszczać sklep, zostawiając swoje makrele, nutelle i Świeżaki. Wiedzieli, że do zamknięcia, zostało tylko 6 godzin i choćby nie wiem co, to i tak nie zdążą mnie kasjerki obsłużyć. Zostałem sam ze swoim wózkiem i zacząłem powoli wykładać towar. Pani za kasą, na sam widok tego, co ją czeka, postarzała się o sto pięćdziesiąt dwa i pół roku. Czarny piątek przecież! To ona nie wiedziała tego, zanim przyszła do pracy? Nie mogła tak, jak jej 14 koleżanek z pracy wziąć na ten dzień użeta? Widocznie zapomniała, ale to, co po chwili zrobiła, wywarło na mnie przeogromne wrażenie. Otworzyła 3 paczki baterii Duracell, które po chwili zjadła, a następnie popiła je 3 litrami Rad Bulla, wciągnęła białą kreskę długości całej kasy i zakładając pelerynę z literką S na klacie, zabrała się do dzieła. Poszło jej to piekielnie szybko, a nawet za szybko. Komputer przy kasie zablokował się i oboje nie wiedzieliśmy, czy to dlatego, że napierdzielała szybciej niż cekaem, czy jego moc obliczeniowa była niewystarczająca do podliczenia sumy. 

Po 42 sekundach zaskoczył, a na ekranie wyświetlił się napis. 6,44 zł.


Co kurwa!? 6,44 za kilka bułek, szynkę paczkowaną i jednego ogórka? To mają być te mega promocje? To są te ceny, o które ludzie się zabijają? Pieprzyć to! Pieprzyć stonkę! Pieprzyć czarny piątek! Pieprzyć black Friday! Pieprzyć Ocean Atlantycki i pieprzyć Chiny! Pieprzyć baterie i napoje energetyczne! Pieprzyć kasy, obrazy Da Vinciego, konta na Kajmanach, Pieprzyć Bolka, Lolka i Atolka.

Pieprzyć… tylko czym? Pani poczeka, pieprzu zapomniałem. 

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.