Biedronka! Ty suko!
Zdarzają się w życiu chwile, kiedy otwierasz lodówkę, a tam Krzysztof
Ibisz nie ma nic, a jedyne czym można zapchać kichę, to kwiatki z
parapetów, albo kurz z telewizora. U mnie kwiatków nie ma, chociaż parapety
mam, a kurzu nie lubię, bo mam po nim kolki. Co wtedy robić? Najprościej jest
pójść do sklepu i zrobić zakupy rzecz jasna. Tylko ja nie lubię jak jest za
prosto, więc zamiast do sklepu pójść, to pojechałem do niego autem. Sam!
Biedronka! Taki sobie obrałem cel, czując się przez moment,
jakbym był członkiem wyprawy zimowej na K2. Kto nie wie, to K2 jest taką górą
gdzieś za Bugiem. Oczywiście nie ma co porównywać stopnia trudności tych dwóch
wypraw, ponieważ na górę wchodzą w kilka osób, a ja jechałem sam. Bez stada
ujaranych Nepalczyków, niosących za mną moją samarę.
Ale do celu, bo nie chce mi się pisać za dużo, bo i tak tego
nikt nie czyta, a nawet jak przeczyta, to i tak zrobi to szybciej, niż ja
napiszę. Przypadek? Nie sądzę.
Dojechałem pod biedrę, zaparkowałem tyłem, bo jestem facetem
i potrafię, po czym ruszyłem przed siebie dzierżąc w ręku listę z zakupami.
Pierwsza myśl – nie ma chuja! W ręku nie
będę nosił, biorę wózek! Podszedłem do 3 rzędu licząc od prawej, włożyłem do
środka pieniążek, po czym mechanizm zwalniający zgrzytnął tylko, po czym wypluł
z siebie zapinkę blokującą z poprzedniego wózka. Czary mary!
Tak uposażony ruszyłem na łowy. Jeżeli oczekujecie, że
podczas pakowania zakupów do wózka stało się coś wartego uwagi w stylu: ktoś
wjechał rozpędzonym monster truckiem na dział mięsny, zabrał wszystkie golonki,
po czym wyjechał przez komin, albo ktoś wyjął miecz świetlny i zajebał
wszystkich dookoła krzycząc: To ja jestem tym, który przywróci równowagę mocy,
a nie jakiś pieprzony Anakin, to mam złą wiadomość. Nic się nie działo.
W takim razie pewnie spodziewacie się, że przygoda miała
miejsce przy kasie. Pewnie zapomniałem kasy i paląc buraka na ryju ściemniałem
coś, albo kasjerka wydała mi dwieście złotych w jednogroszówkach, albo co
najgorsze nie dostałem naklejki świeżaka i wezwałem na miejsce policję, ZOMO,
Avengersów, Power Rangers i słoneczny patrol, to znowu muszę Was rozczarować,
ale ni chuja.
Akcja się działa później.
Wyjeżdżam z zakupami z biedry z pięciozłotówką wsadzoną w
otwór, więc wypadałoby odprowadzić go na swoje miejsce, wsadzić bolec z
poprzedniego wózka w mój, wyjąć monetę, schować pieniążek do portfela i jechać
do domu wpierdalać parówki z ketchupem. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Podchodzę
z wózkiem, wsadzam bolec, chwytam za monetę i… nic! Kurwa zacięło się!
Osz ty zakało – zakląłem, po czym próbuję ponownie, mocniej
tym razem wsadzając i ciągnąć jednocześnie. Nic się nie dzieje! O nie! Nie
zostawię przecież 5 złotych w sklepie! Podjąłem stanowcze kroki. Poszedłem z
wadliwym wózkiem ponownie do sklepu i mówię do kasjerki:
-Pani, zanim rozgonię tą imprezę, proszę dać mi tu jakiegoś
Waszego specmajstra, który wyciągnie mi moje pieprzone pięć złotych.
Kasjerka,
jako że akurat nikogo nie miała w kolejce do obsłużenia, zamknęła kasę, wzięła
ode mnie wózek, i patrząc na mnie szyderczo, że ja to pewnie jakiś wykolejony
jestem i nie w te dziurkę ładuję, a ja w te ładowałem, bo zawsze wiem, gdzie
trzeba wsadzić, żeby było dobrze, poszła pod inne wózki i zaczęła się mocować.
Teraz to ja patrzyłem na nią szyderczo a w myślach chodziło mi, żeby zapytać:
-I co kurwa? Nie da się?
Widoczne wkurwienie na jej twarzy powodowało wstrząsy
sejsmiczne o sile dwóch w skali binarnej. Prężyła się, wyginała się, i tak i
siak i owak, czego efektem było to, że sobie poszła w dupu, oznajmiając mi, że
ma robotę i muszę sobie radzić sam. O nie! Tak nie będzie! Kasy nie zostawię i
choćbym miał zapchać ten pieprzony wózek pod dom przez pół miasta i tam go
rozkręcić, to go zapcham i rozkręcę! Wtedy spotkałem kolegę z pracy. Zbyszek,
bo tak ma na imię. Zbyszek ma ogromną wiedzę w dziedzinie odlewania kibli.
Zbyszek wie, jak to się dzieje, że coś dostaje się do formy i wyjść nie chce.
Zbyszek ma jeszcze coś. Chodzi o śrubokręt.
Poszliśmy razem pod jego samochód, skąd wyjął narzędzie
zbrodni, którym to ja delikatnie mówiąc rozjebałem w mak mechanizm, który nie
chciał mi kasy oddać. Wyjąłem pieniążek, schowałem go do portfela i pojechałem
do domu.
Historia dobrze się skończyła dla mnie, ale nie każdy ma tyle szczęścia. Nie każdy ma kolegę, który umie robić kible i ma śrubokręt. Następnym razem będę wiedział, że nie wkłada się monety pięciozłotowej do otworu, przy którym wyraźnie jest napisane: Monety 1 i 2 zł…
Historia dobrze się skończyła dla mnie, ale nie każdy ma tyle szczęścia. Nie każdy ma kolegę, który umie robić kible i ma śrubokręt. Następnym razem będę wiedział, że nie wkłada się monety pięciozłotowej do otworu, przy którym wyraźnie jest napisane: Monety 1 i 2 zł…
Brak komentarzy: