Jak wygląda dzień dwulatka?

11/10/2017 11:09:00 AM

dwulatek z tatą.

dwulatek.


Jak wygląda dzień z dwulatkiem?

Dzień z dwulatkiem w skrócie można porównać do dnia spędzonego w piekle, z tą różnicą, że w piekle jest zdecydowanie spokojniej. Smażenie się w kotle, biczowanie, obdzieranie ze skóry… nuda. Z dzieckiem nudzić się nie można, jeżeli oczywiście ono mówi. Jeżeli jeszcze tej zdolności łączenia różnych sylab w jedną logiczną całość nie posiadło, to piekło jest tym miejscem, w którym pragniemy się w tym momencie znaleźć, by trochę odpocząć. W tym czasie zamienia się ono w SPA. Kotły zmieniają się w sauny, a bicze w przyjemne masaże. Wiem, co mówię. Jestem tatą! Tatą dwulatka! Tatą dwulatka, który nie mówi… 

Dwulatek nie daje spać.


Rozumiem wszystko. Rozumiem, że dziecko budzi się w nocy, bo chce się przytulić, coś się przyśniło niedobrego, zatkany nosek przeszkadza oddychać, czy zwyczajnie chce, akurat w tym momencie, o pieprzonej 01:30 zbudować coś z klocków, oczywiście wszystkich, jakie tylko są w domu, w domu dziadków i w domach sąsiadów. Rozumiem, że do tej zabawy, konieczne jest włączenie „jadą, jadą misie na YouTube, rozumiem wszystko. Nie rozumiem tylko jednego. Dlaczego dziecko, kiedy już się obudzi, to budzi także mnie, a nie moją żonę? Ona przecież jest matką. Ona tylko „siedzi w domu i nic nie robi”, to mogłaby ruszyć swoją pupę i wyręczyć swojego strudzonego okropnie ciężką pracą za biureczkiem mężusia, czyli mnie, ale gdzie tam. Odwraca się tylko na drugi bok i udaje, że nie słyszy, a ty cierp biedaku.


spacer z dwulatkiem.


Uwaga! Dwulatek wstaje!


Myślicie, że dwulatek po przebudzeniu w nocy, ot tak sobie pójdzie ponownie spać? Tak pójdzie, ale nie w swoim łóżeczku. Pakuje się do wyrka rodziców. Żona przecież śpi, to nawet nie ogarnia sytuacji. Mała kładzie się obok, a dla tatusia zostaje 6 centymetrów i to kwadratowych łóżka. To jeszcze nic. Dwulatek stwierdza, że tatuś i tak ma za dużo miejsca, więc robi wszystko, by ojca z tego łóżka wygonić (czego nie mamę?). Kopie, gryzie, szczypie, dusi i tak do momentu, kiedy przed godziną 6 postanowi wstać. Jak dwulatek wstaje, to znaczy, że razem z nim wstają rodzice i koniec. Chociaż nie. Rodzice muszą wstać wcześniej. Chociaż nie. Wcześniej musi wstać tylko tata, bo mama dopiero walczy z powiekami. Tata wstaje nie dlatego, że do pracy się spieszy, czy coś. Nie! Maluch pokazuje palcem na drzwi i wydaje z siebie dźwięki, które rozumie tylko on sam. No i tata… W tłumaczeniu na mowę brzmi to mniej więcej tak:

-idź mi robić te pieprzone kakao! Nie widzisz, że wstaję?

No i ojciec idzie i robi, bo wyjścia nie ma. 

tata z dwulatkiem.

Zabawa z dwulatkiem, który nie mówi.


Kakao wypite, zęby umyte, to bierzemy się za zabawę. Tylko dwulatek po wypiciu swojej porcji śniadaniowej, nie będzie przecież biegał. Od tego ma rodziców. Pokazuje tylko palcem na stos zabawek i wydaje swoje „yyy”. Rodzic posłusznie idzie, wyciąga zabawkę, którą zaraz przynosi dziecku i co? Dziecko zaczyna kręcić głową lub ewentualnie powie „nie”. Rodzic głupi nie jest. Rodzic rozumie. Bierze tę zabawkę i cierpliwie odnosi ją na swoje miejsce, a zamiast niej przynosi inną. Nie muszę chyba tłumaczyć, że choćby to była jej ulubiona zabawka, to reakcja będzie taka sama, czyli kręcenie głową. Sytuacja powtarza się jeszcze kilka-kilkadziesiąt tysięcy razy. Żyłka w tyłku rodzica jest już tak napięta, że zaraz pęknie, a dziecko dalej dzielnie trzyma palec w górze i robi y!!! Wreszcie rodzic nie wytrzymuje. Bierze całe pudło zabawek i przynosi dziecku, żeby samo sobie wybrało zabawkę, zdenerwowany strasznie oczywiście, że nie wpadł na to wcześniej. Co wtedy robi dziecko? Bierze w swoje rączki zabawkę, którą rodzic przyniósł jako pierwszą i zaczyna się nią bawić, śmiejąc się w głos. Rodzic w tym momencie postarzał się o dwa lata.

Dwulatek nic nie mówi.


Jak już w brzuszku się wszystko poukłada, to następuje przebudzenie mocy i zaczyna się zabawa w „powiedz”. Mały urwis pokazuje na jakąś rzecz, a rodzic, opiekun, wujek, ciocia, czy przypadkowa osoba w Tesco, ma obowiązek powiedzieć, co to jest. Jeżeli w zasięgu wzroku jest tylko jedna rzecz, to mamy z górki. Wystarczy powiedzieć ze trzy razy np. klucz dynamometryczny i z głowy. Gorzej jest, kiedy obiektów zainteresowania jest więcej, a całkiem gorzej, żeby nie zakląć szpetnie, jest wtedy, kiedy te obiekty się poruszają. Zaprezentuje przykładową „zabawę” z moim dzieckiem, w takiej właśnie sytuacji.

To jest kotek. Tak, to jest kotek. Kotek. Kotek robi miał. Kotek. To też jest kotek. Drugi kotek. Mamy dwa kotki. Kotek. Yhy kotek. Tak, kotek. Kotek. No kotek. Tak, to jest Twój kotek. Nie duś kota. Ogon. Kotek ma ogon. Nie ciąg kota za ogon! Urwiesz mu ogon! Mówiłem nie ciąg? Podrapał Cię? Kotek. Dwa kotki. Kotki się bawią. Kotek leje kotka. Nasze kotki. Kotek. Tak, kotek robi miau. Kotki. I tak można przez cały dzień.

Dwulatek nie je.


Po takiej intensywnej zabawie, kiedy rodzic jest już ledwo żywy, przychodzi czas na jedzenie, gdzie czas jest jedynym słowem, które trafnie obrazuje wszystko, co się za tym kryje. Przygotowujesz żarcie, lepsze niż Geslerowa, podajesz najpiękniej, jak tylko potrafisz, by jakoś brzdąca do jedzenia zachęcić,a przy tym wybór większy niż na targach jedzenia. Od jajecznicy, po kanapeczki, dżemik, twarożek, owoce, no ogólnie kurka wszystko jest, poza masłem oczywiście. Wsadzamy Belzebuba do krzesełka i co? Chciałbym powiedzieć jajco, ale nie powiem. Nie tyka jajek. Nie tyka szyneczki. Nic kurwa nie tyka. Zamiast tego, robi tylko yyy i pokazuje na coś palcem. No pierdolca można dostać, ale to by było za proste. Rodzic podąża w kierunku, który wskazuje mały palec urwisa, a tam… nic kurwa nie ma! Nic! Nawet kurzu! Łaa!!! No i przynosisz zabaweczki, te same co rano, ale nie… to nie o to dziecku chodziło. Po kilku minutach zachodzenia w głowę, o co może chodzić, dajemy za wygraną. Dziecko nam przecież nie powie, bo nie potrafi, więc wypuszczamy je z krzesełka i puszczamy wolno, a sami podążamy jego śladem. Wygląda to, jak na filmach, kiedy psy tropiące puszczają. Dziecko od razu wie, gdzie ma iść. Otwiera szafkę i wyciąga z niej kilka śliniaków. Cała afera o durne śliniaki! Biedronka wie, o czym mówię. Ponownie lokujemy malucha do krzesełka z nadzieją, że tym razem zacznie jeść, ale, to by było za piękne. Znowu sobie mały demon o czymś przypomniał i ponownie palec w górę i y!!!

Matki dwulatków mają przejebane.


Faceci mają lepiej. Wstanie, wysra się, umyje ryja i idzie do pracy, gdzie spędza większą część dnia, nie zwracając na to, jaki horror przeżywa w domu matka. Nie dość, że chałupa na głowie do ogarnięcia, obiad do zrobienia, to jeszcze pilnować małego niemowę, który jedyne co robi, to yy! Rodzice często powtarzają, że jak dziecko już zacznie mówić, to nie przestanie. I dobrze! Niech moje dziecko wreszcie zacznie, niech się buźka nie zamyka tak, jak mi. Niech przestanie w końcu robić y, bo mnie zamkną u czubków…


razem...



Podobne posty:



Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.