Jak wygląda dzień dwulatka?
dwulatek z tatą. |
dwulatek. |
Jak wygląda dzień z dwulatkiem?
Dzień z dwulatkiem w skrócie można porównać do dnia
spędzonego w piekle, z tą różnicą, że w piekle jest zdecydowanie spokojniej.
Smażenie się w kotle, biczowanie, obdzieranie ze skóry… nuda. Z dzieckiem nudzić się nie można, jeżeli oczywiście ono mówi. Jeżeli jeszcze tej zdolności
łączenia różnych sylab w jedną logiczną całość nie posiadło, to piekło jest tym
miejscem, w którym pragniemy się w tym momencie znaleźć, by trochę odpocząć. W
tym czasie zamienia się ono w SPA. Kotły zmieniają się w sauny, a bicze w
przyjemne masaże. Wiem, co mówię. Jestem tatą! Tatą dwulatka! Tatą dwulatka,
który nie mówi…
Dwulatek nie daje spać.
Rozumiem wszystko. Rozumiem, że dziecko budzi się w nocy, bo
chce się przytulić, coś się przyśniło niedobrego, zatkany nosek przeszkadza
oddychać, czy zwyczajnie chce, akurat w tym momencie, o pieprzonej 01:30
zbudować coś z klocków, oczywiście wszystkich, jakie tylko są w domu, w domu
dziadków i w domach sąsiadów. Rozumiem, że do tej zabawy, konieczne jest
włączenie „jadą, jadą misie na YouTube, rozumiem wszystko. Nie rozumiem tylko
jednego. Dlaczego dziecko, kiedy już się obudzi, to budzi także mnie, a nie
moją żonę? Ona przecież jest matką. Ona tylko „siedzi w domu i nic nie robi”,
to mogłaby ruszyć swoją pupę i wyręczyć swojego strudzonego okropnie ciężką
pracą za biureczkiem mężusia, czyli mnie, ale gdzie tam. Odwraca się tylko na
drugi bok i udaje, że nie słyszy, a ty cierp biedaku.
spacer z dwulatkiem. |
Uwaga! Dwulatek wstaje!
Myślicie, że dwulatek po przebudzeniu w nocy, ot tak sobie pójdzie
ponownie spać? Tak pójdzie, ale nie w swoim łóżeczku. Pakuje się do wyrka
rodziców. Żona przecież śpi, to nawet nie ogarnia sytuacji. Mała kładzie się
obok, a dla tatusia zostaje 6 centymetrów i to kwadratowych łóżka. To jeszcze
nic. Dwulatek stwierdza, że tatuś i tak ma za dużo miejsca, więc robi wszystko,
by ojca z tego łóżka wygonić (czego nie mamę?). Kopie, gryzie, szczypie, dusi i
tak do momentu, kiedy przed godziną 6 postanowi wstać. Jak dwulatek wstaje, to
znaczy, że razem z nim wstają rodzice i koniec. Chociaż nie. Rodzice muszą
wstać wcześniej. Chociaż nie. Wcześniej musi wstać tylko tata, bo mama dopiero
walczy z powiekami. Tata wstaje nie dlatego, że do pracy się spieszy, czy coś.
Nie! Maluch pokazuje palcem na drzwi i wydaje z siebie dźwięki, które rozumie
tylko on sam. No i tata… W tłumaczeniu na mowę brzmi to mniej więcej tak:
-idź mi robić te pieprzone kakao! Nie widzisz, że wstaję?
No i ojciec idzie i robi, bo wyjścia nie ma.
Zabawa z dwulatkiem, który nie mówi.
Kakao wypite, zęby umyte, to bierzemy się za zabawę. Tylko
dwulatek po wypiciu swojej porcji śniadaniowej, nie będzie przecież biegał. Od
tego ma rodziców. Pokazuje tylko palcem na stos zabawek i wydaje swoje
„yyy”. Rodzic posłusznie idzie, wyciąga zabawkę, którą zaraz przynosi dziecku i
co? Dziecko zaczyna kręcić głową lub ewentualnie powie „nie”. Rodzic głupi nie
jest. Rodzic rozumie. Bierze tę zabawkę i cierpliwie odnosi ją na swoje
miejsce, a zamiast niej przynosi inną. Nie muszę chyba tłumaczyć, że choćby to
była jej ulubiona zabawka, to reakcja będzie taka sama, czyli kręcenie głową.
Sytuacja powtarza się jeszcze kilka-kilkadziesiąt tysięcy razy. Żyłka w tyłku
rodzica jest już tak napięta, że zaraz pęknie, a dziecko dalej dzielnie trzyma
palec w górze i robi y!!! Wreszcie rodzic nie wytrzymuje. Bierze całe pudło
zabawek i przynosi dziecku, żeby samo sobie wybrało zabawkę, zdenerwowany
strasznie oczywiście, że nie wpadł na to wcześniej. Co wtedy robi dziecko?
Bierze w swoje rączki zabawkę, którą rodzic przyniósł jako pierwszą i zaczyna
się nią bawić, śmiejąc się w głos. Rodzic w tym momencie postarzał się o dwa
lata.
Dwulatek nic nie mówi.
Jak już w brzuszku się wszystko poukłada, to następuje
przebudzenie mocy i zaczyna się zabawa w „powiedz”. Mały urwis pokazuje na
jakąś rzecz, a rodzic, opiekun, wujek, ciocia, czy przypadkowa osoba w Tesco,
ma obowiązek powiedzieć, co to jest. Jeżeli w zasięgu wzroku jest tylko jedna
rzecz, to mamy z górki. Wystarczy powiedzieć ze trzy razy np. klucz
dynamometryczny i z głowy. Gorzej jest, kiedy obiektów zainteresowania jest
więcej, a całkiem gorzej, żeby nie zakląć szpetnie, jest wtedy, kiedy te
obiekty się poruszają. Zaprezentuje przykładową „zabawę” z moim dzieckiem, w
takiej właśnie sytuacji.
To jest kotek. Tak, to jest kotek. Kotek. Kotek robi miał.
Kotek. To też jest kotek. Drugi kotek. Mamy dwa kotki. Kotek. Yhy kotek. Tak,
kotek. Kotek. No kotek. Tak, to jest Twój kotek. Nie duś kota. Ogon. Kotek ma
ogon. Nie ciąg kota za ogon! Urwiesz mu ogon! Mówiłem nie ciąg? Podrapał Cię?
Kotek. Dwa kotki. Kotki się bawią. Kotek leje kotka. Nasze kotki. Kotek. Tak,
kotek robi miau. Kotki. I tak można przez cały dzień.
Dwulatek nie je.
Po takiej intensywnej zabawie, kiedy rodzic jest już ledwo
żywy, przychodzi czas na jedzenie, gdzie czas jest jedynym słowem, które
trafnie obrazuje wszystko, co się za tym kryje. Przygotowujesz żarcie, lepsze
niż Geslerowa, podajesz najpiękniej, jak tylko potrafisz, by jakoś brzdąca do
jedzenia zachęcić,a przy tym wybór większy niż na targach jedzenia. Od jajecznicy, po
kanapeczki, dżemik, twarożek, owoce, no ogólnie kurka wszystko jest, poza
masłem oczywiście. Wsadzamy Belzebuba do krzesełka i co? Chciałbym powiedzieć
jajco, ale nie powiem. Nie tyka jajek. Nie tyka szyneczki. Nic kurwa nie tyka.
Zamiast tego, robi tylko yyy i pokazuje na coś palcem. No pierdolca można
dostać, ale to by było za proste. Rodzic podąża w kierunku, który wskazuje mały
palec urwisa, a tam… nic kurwa nie ma! Nic! Nawet kurzu! Łaa!!! No i przynosisz
zabaweczki, te same co rano, ale nie… to nie o to dziecku chodziło. Po kilku
minutach zachodzenia w głowę, o co może chodzić, dajemy za wygraną. Dziecko nam
przecież nie powie, bo nie potrafi, więc wypuszczamy je z krzesełka i puszczamy
wolno, a sami podążamy jego śladem. Wygląda to, jak na filmach, kiedy psy
tropiące puszczają. Dziecko od razu wie, gdzie ma iść. Otwiera szafkę i wyciąga
z niej kilka śliniaków. Cała afera o durne śliniaki! Biedronka wie, o czym
mówię. Ponownie lokujemy malucha do krzesełka z nadzieją, że tym razem zacznie
jeść, ale, to by było za piękne. Znowu sobie mały demon o czymś przypomniał i
ponownie palec w górę i y!!!
Matki dwulatków mają przejebane.
Faceci mają lepiej. Wstanie, wysra się, umyje ryja i idzie
do pracy, gdzie spędza większą część dnia, nie zwracając na to, jaki horror
przeżywa w domu matka. Nie dość, że chałupa na głowie do ogarnięcia, obiad do
zrobienia, to jeszcze pilnować małego niemowę, który jedyne co robi, to yy!
Rodzice często powtarzają, że jak dziecko już zacznie mówić, to nie przestanie.
I dobrze! Niech moje dziecko wreszcie zacznie, niech się buźka nie zamyka tak,
jak mi. Niech przestanie w końcu robić y, bo mnie zamkną u czubków…
razem... |
Brak komentarzy: