Tadzik. Kot, który staje się krową.
Środek nocy. Śpimy z żoną w najlepsze, przytuleni do siebie
jak nastolatki, tylko tak troszeczkę inaczej niż nastolatki, bo my się tylko
tyłkami przytulamy, bo wygląda to tak, że odwracamy się do siebie plecami i
rozpoczyna się wojna o to, kto więcej kołdry dla siebie weźmie przed
zaśnięciem. Wiadomo, że żona, bo więcej siły ma. Urodziła przecież dziecko, a
ja nie, więc jest koksem, a ja co najwyżej węglem, albo jeszcze lepiej miałem.
Miał. Zapewne każdy z nas wie, co to jest. No dobra, nie
każdy. Miał, jest to nic innego niż
dźwięk wydawany przez kota najczęściej wtedy, gdy żebra o jedzenie, a że chce
mu się żreć non stop, to i drze ryja bez przerwy. Jest to dźwięk wydawany przez
kota, który jest normalny, a nie tak, jak mój Tadzik, który nie dość, że
zapomniał o tym, że był wykastrowany, to jeszcze poplątały mu się zwoje w mózgu
i do krowy mu bliżej niż do kota. Tylko mleka nie daje ani nie smaga się
ciągle ogonem po grzbiecie, bo w sumie nie ma potrzeby. Moskitiery mam w
chacie, to i muchy nie lezą.
Dlaczego zatem bliżej jest mu do krowy? Wyobraźcie sobie, że
ten pierdolec, o 2 w nocy, kiedy wszystko, co żywe już smacznie śpi (poza
studentami oczywiście), zabiera się za polowanie na myszy, oczywiście
zabawkowe, bo prawdziwe, jak wszystko inne już smacznie śpią. To nie jest tak,
że te zabawkowe myszy leżą porozwalane po całym mieszkaniu i tylko czekają na
to, aż wielce szanowny Tadzik, łaskawie uraczy je wbiciem swoich pazurów i kłów
w ich miękkie futerko, nie! One są schowanie na samym dnie pudła z zabawkami.
No i teraz tak. Jest godzina 2 w nocy, mój sen właśnie wchodzi w fazę, gdzie
ja, jako piłkarz Barcelony w 90 minucie finału Ligi Mistrzów przeciwko Realowi, przy wyniku 0:0 mam
strzelać karnego i wtedy trybuny szaleją, krzycząc: Majki!, Majki!, Majki!
Biorę kilka kroków na rozbieg i ruszam w kierunku piłki, a w głowie tylko jedna
myśl – strzelę w lewe okienko! Dobiegam do piłki i nagle… MuuuuI!!! Muuuu!!!
Kurwa!!! Pieprzony Tadzik wyjął sobie mysz z pudła i udając krowę przytargał ją pod nasze
drzwi. Taki z niego morderca i łowca, że łupem się przyszedł podzielić.
To zachowanie obudziło bestię! Oczy żony zaświeciły się
tylko na czerwono i automatycznie uruchomił się trym wyjebywacza kota na
balkon, bo zawsze tak robimy, kiedy koty szaleją. Balkon mamy osiatkowany, więc
żaden jastrząb ich nie porwie. Tak też zrobiła. Wzięła kota i sru za drzwi, po
czym wróciła do łóżka.
To by było na tyle tej historii… fajna nie? Przynajmniej tak mogłoby się wydawać.
Po kilku godzinach, kiedy kogut sąsiada radośnie zapiał po
raz trzeci, informując, że już pora wstawać, to wiecie, co zrobiłem? Wstałem.
Następnie zacząłem robić to samo, co zawsze robię po
przebudzeniu. Idę do kibla, gdzie siadam na mój śnieżnobiały kompakt Pure,
następnie myję ręce w śnieżnobiałej umywalce tej samej serii, by następnie
zacząć szykować kotom żarcie. Do niedawna karmiliśmy koty surowym mięsem, więc
zacząłem rozkładać porcję po równo na oba zwierzaki. Podszedłem pod drzwi
balkonowe i wpuściłem Tadzika, który na mój widok tak zaczął się drzeć, jakby
całą noc na dworze siedział. Rozstawiłem miski, a kocice rzuciły się na nie,
jakby to darmowe Świeżaki w biedronce były. Opędzlowały wszystko pięknie, więc
zacząłem się zbierać do roboty. Wtedy żonka do mnie mówi:
-weź przynieś żeberka z balkonu.
W wojsku nauczyłem się jednego. Jak pada rozkaz, to należy
go wykonać niezwłocznie. Tak też zrobiłem. Od razu po komendzie nastąpił w
prawo zwrot i naprzód marsz. Otworzyłem po raz drugi tego dnia balkon, ale tym
razem żaden krowo podobny zwierz mi nie pałętał się między nogami, wchodzę na
balkon i zamarłem.
Na samym środeczku balkonu, faktycznie były te żeberka.
Zaznaczam od razu, że były… Tadzik, tak się urządził na balkonie, że wyjął
sobie z gara kilogramową porcję ugotowanych żeber, które mieliśmy zjeść tego
dnia na obiad, po uprzednim ich upieczeniu w sosiku takim, jak robi moja żona,
takim bardzo dobrym takim. Wyjął, zrzucił z parapetu na podłogę i zjadł spory
kawał!
Ten cymbał, wpieprzył tyle mięcha, że ja sam bym się taką
ilością najadł, a następnie jeszcze ze smakiem wtrąbił swoją porcję mięcha surowego!
Nic nie dał po sobie znać, że najedzony czy coś. Pewnie z obawy przed butem
sprawiedliwości. Z tego wszystkiego tylko zesrał się w kuwecie, a my zostaliśmy
bez obiadu.
Pytanie pierwsze: Dlaczego trzymaliśmy obiad na balkonie?
-ponieważ na dworze chłodno, a w lodówce nie było
odpowiedniej ilości miejsca. Same jajka, masło i inne ekskluzywne towary.
Pytanie drugie: Dlaczego żona, przed wyjebaniem kota, nie sprzątnęła mięsa?
-Kiedy moja żona zostaje obudzona w środku nocy, to cały
mózg zajęty jest powstrzymywaniem jej przed zabiciem winowajcy tego podłego
czynu i nie ma miejsca na myślenie o czymkolwiek.
Pytanie trzecie: Czy Tadzik dostał z kopa?
-Nie. Nie dostał. Ani kopa, ani innej kary.
Pytanie czwarte: Co zjedliśmy na obiad, skoro nie było żeberek.
-Tadzika.
P.S. Nie byłem w wojsku.
P.S.S. Tadzik to kocica...
Brak komentarzy: